czwartek, 10 marca 2016

Rozdział Piąty "Spotkanie z Księciem"


Z szoku upuściłam szklankę, którą wzięłam, aby nalać sobie kawy z ekspresu. Uspokoiłam oddech i powoli odwróciłam się do braci i sióstr.
-Jak to za dziesięć minut? - zapytałam spokojnym głosem.
-Dlatego Alec nas tutaj przysłał. - rzucił Louis, wzruszając ramionami. - Mamy odpowiadać za Twoją obstawę, ponieważ Ty i Kate będziecie gośćmi honorowymi.
-Poważnie? - prychnęłam. - Dupek nie mógł sam się pofatygować, tylko odrywać was od zajęć?
Jamie podskoczył, a jego głos przed mutacją zabrzmiał komicznie, gdy do mnie przemówił. Oczy chłopca błyszczały, a od niego biła fala ekscytacji.
-Alec napomknął coś o przybyłym osobniku. Sam osobiście zajmie się jego ugoszczeniem.
-Młody. - westchnęła Megan. - Idę o zakład, że jeśli nie opanujesz swoich emocji, to żaden rozsądny wampir nie wpuści Cię na widownie.
-Czekaj, czekaj. - przerwałam. - Jaki przybysz? I jaka widownia?
-Nic więcej nie wiemy. - przyznał Niall, wzruszając ramionami.
-To nie wszystko. - wstała rozradowana Rachel i gwizdnęła na palcach.
W drzwiach pojawił się Tom z piękną suknią przewieszoną przez ramię, kartonem w prawej i reklamówce w lewej ręce. Na widok już uzdrowionego wampira dusza mi się radowała. Właśnie zdałam sobie sprawę, że byłam tak zaabsorbowana otaczającymi mnie problemami, ze zapomniałam do niego zajrzeć. Zbeształam się w myślach i radośnie do niego pomachałam.
-Jak dobrze Ciebie widzieć w takim stanie! - krzyknęłam radośnie.
Tom roześmiał się i skinął głową w stronę Rachel.
-Tak poganiała naszą pielęgniarkę, że myślałem, iż skończy się to rozlewem krwi. I to nie mojej.
Roześmiałam się, a Rachel zarumieniła się na twarzy. Czyżby się zawstydziła? A może wtedy kierowały nią inne emocje? Puściłam jej oczko i sięgnęłam po zmiotkę, aby posprzątać rozbitą szklankę.
-Przypominacie trochę mnie i Alec'a. - zachichotałam. - Z tym, że wtedy role były odwrócone. Jak widać do tej pory tak jest..  - ostatnie zdanie mruknęłam niechętnie.
-No właśnie! My tu gadu gadu, a przysłali nas w innym celu. -powiedziała szeroko uśmiechnięta Rachel.
-Czyżby? - zapytałam, wyrzucając szkło do śmieci.
Odwróciłam się i weszłam do salonu. Spojrzałam dokładniej na Tom'a. Co Alec wykombinował? Wskazałam głową na wampira i zapytałam, patrząc na Rachel.
-Że niby mam to przyodziać? - skinęła głową. - Nie ma mowy!
-Takie jest polecenie dowódcy, a ich nie można lekceważyć. -powiedział Jamie poważnym tonem. - Ubieraj się szybko i idziemy, bo już powinnaś być na zebraniu.
-Pięknego dnia ten arogancki wampir pożałuję, że mnie przemienił.
Podopieczni roześmiali się głośno, widząc moją poirytowaną minę. Wzięłam od Tom'a ubrania wraz z siatką i kartonem, po czym skierowałam się do sypialni. W kartonie znajdowały się piętnastocentymetrowe szpilki, koloru błękitnego, ozdobione nieregularnymi kształtami przypominającymi linie. Pasowały idealnie do sukienki z rękawem na trzy czwarte, w odcieniach błękitu i wcięciu w talii. Długością sięgała do podłogi. Typowe, stare ubranie wampirzyc. Pomyśleć,że musiałam to nosić za każdym razem, kiedy odbywało się jakieś święto. W siatce znalazłam kosmetyki, więc szybko nałożyłam tusz na rzęsy, lekki odcień błekitu na powieki oraz ledwo widoczną szminkę na usta. Spojrzałam do mojej torby i wyciągnęłam z niej kolczyki i medalion, z którym rzadko kiedy się rozstawałam. Należał on do mojej matki i przechodził on z pokolenia na pokolenie. Najwidoczniej musiałam go zostawić gdzieś w rezydencji. Spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że nie wyglądam tragicznie. Szybko psiknęłam perfumem, ponieważ nie miałam zbytnio czasu, żeby się odświeżyć. Jestem świadoma tego, że wampiry będą konały przez smrod chemi na mojej szyi, ale to zatuszuje zapach potu. Wzięłam głęboki oddech i skierowałam się do salonu, aby móc zabrać moją osobistą obstawę. W momencie kiedy weszłam do pomieszczenia, usłyszałam westchnięcie Megan oraz dziwne odgłosy wydobywające się z jej towarzyszy. Ci mężczyźni.. Uśmiechnęłam się i kiwnęłam dziewczynom.
-Myślę, że możemy iść.
-Cudownie wyglądasz. - przyznała roześmiana od ucha do ucha Rachel.- Ten kolor podkreśla Tobie oczy.
-Dość prawdopodobne. - zachichotałam. - A teraz lepiej chodźmy, jeśli nie chcemy się za bardzo spóźnić.
Dopiero teraz zauważyłam, że wszyscy byli ubrani w czarne ubrania. Mężczyźni włożyli czarne garnitury, a kobiety miały na sobie czarne, obcisłe jeansy oraz czarne żakiety z białymi koszulkami pod spodem. Wszyscy wyglądali niesamowicie.
Droga do rezydencji zajęła nam dosłownie dziesięć sekund. Pobiegliśmy, co by nie tracić więcej czasu.
-Na główną salę? - spytałam idącego obok Louis'a.
-Tak. - szepnął. - Musisz wyjść na środek, tam powinna już na Ciebie czekać Kate. Resztę poinstruuje was Alec.
-No dobra. - mruknęłam. - A kto tam jeszcze będzie?
-Cały klan.
-Co? Ja nie za...
Nie zdążyłam dokończyć, ponieważ doszliśmy do sali, a tam już każdy wampir mógłby usłyszeć naszą rozmowę. Fakt wystąpienia przed całym klanem jako gość honorowy był dla mnie idiotyczny. I przerażający. Nie lubiłam wystąpień publicznych i Alec doskonale to tym wiedział. Niech ja go tylko dorwę po tym wszystkim, to obedrę go ze skóry i powieszę ja nad kominkiem w domku. Poirytowana przekroczyłam próg, jednak nikt już nie szedł obok mnie. Odwróciłam się i spojrzałam na Louis'a, z którego ruchu warg mogłam wyczytać, że dalej muszą iść za mną jako moja obstawa. Świetnie, widzę, że jest coraz lepiej. Podniosłam do góry głowę, świadoma wampirów siedzących po prawej i lewej stronie. Na środku sali stała Kate równie wystraszona jak ja. Jej widok dodał mi otuchy i z usmiechem na twarzy do niej podeszłam. Spojrzałam jej w oczy i zapytałam w myślach.
"Wiesz może o co chodzi z tym całym cyrkiem?
"Niespecjalnie. Powiadomiono mnie tylko, że mam tutaj dotrzeć i robić za jakąś główną atrakcję."
"Atrakcję?", jęknęłam.
"Alec ma zapowiedzieć, co postanowił dokładnie w Twojej sprawie. O nic więcej mnie nie pytaj, bo nie mam pojęcia, o co chodzi."
Wyczuwałam od niej niepokój, co mogło oznaczać, że jest speszona. Cholera, nawet ja tak się czułam! Na chwilę opuściłam głowę w dół i zauważyłam piękną, złotą suknię z dokładnie takim samym fasonie jak mój. Szpilki miały ten sam kolor, a włosy spięła w pięknego koka. Cudowny widok wilkołaczycy, z oczami podkreślającymi jej dzikość.
-Pięknie wyglądasz. - powiedziałam z uśmiechem.
-Ty również, Meg. - odwzajemniła gest. - Nawet w rozczochranych włosach jest Tobie świetnie. Chyba powinnam czuć się zazdrosna..- prychnęła, po czym głośno się roześmiała.
Lubiłam z nią żartować na wszystkie tematy, ponieważ taka juz była moja natura. Cmoknęłam językiem i puściłam jej oczko.
-Wiesz, mimo wszystko Lucas nie jest w moim typie.

 Zachichotałyśmy obie, kiedy nagle w sali rozbrzmiały gwałtowne szepty. Odwróciłyśmy się w kierunku wejścia, aby zobaczyć, cóż takiego się dzieje. W drzwiach stanął jeden z najpotężniejszych demonów. Zaparło mi dech w piersiach, a ciało cało zesztywniało. Moje oczy ujrzały syna naszego króla. Księcia Matthew.

niedziela, 6 marca 2016

Rozdział Piąty "Pierwszy kontakt z wiedźmami"

 
Droga do naszego domu zajęła nam godzinę. Podczas jazdy nie obyło się bez kazań prawionych na temat mojej diety. Co im do tego, czy żywię się krwią zwierząt, czy krwią ludzi? Poza tym, czasami pożywiam się wampirami, które zagrażają mi, mojemu klanowi oraz ludzi mieszkających w Spokane. Na początku z nimi dyskutowałam, ale stwierdziłam, że to jest bez sensu. Nie zrozumieją tego i już. Moim wybawieniem okazało się dojechanie pod dom, gdzie czekała już na nas gotowa Katherine. Lucas wybiegł i rzucili się w ramiona.
-Zakochani są obrzydliwi. - burknęłam.
-Nie przesadzaj. - odpowiedział uśmiechnięty Robbie. - Sama kiedyś zobaczysz, jak to jest.
-Ehe.
Panowie wyszli z samochodu, aby pomóc wnosić bagaże. Ja w tym czasie pobiegłam do swojego pokoju, żeby zabrać swoje rzeczy osobiste. Zabrałam zdjęcia, ukrytą gotówkę oraz wszelkie dokumenty. Nagle stanęłam jak wyryta. Z dołu zalatywało mi magią i to nie była wampirza magia. Odetchnęłam z ulgą na myśl, że Kate zdążyła wyjść. Wzięłam torbę przez ramię i otworzyłam okno. Rozejrzałam się, czy nie ma nikogo w pobliżu. Nic jednak nie zauważyłam. Jednym susem zeskoczyłam na dół i pobiegłam do samochodu. Otwierając drzwi, wrzasnęłam do Mason'a, który robił dzisiaj za kierowcę.
-Jedź! - spojrzałam za okno. - W pobliżu są wiedźmy, rzuciły zaklęcie na mieszkanie.
Spojrzałam smutno na Kate, która nie była jeszcze niczego świadoma. Przyjaciółka zaskoczona wpatrywała się w Lucas'a. No, to by było na tyle z ukrywania przed nią sprawy. Zorientowałam się, że nie ruszyliśmy z podjazdu.
-Na co czekasz?! - warknęłam.
-Może nie być innej okazji, żeby je zlikwidować. - odpowiedział spokojnie Mason.
Ogarnęła mnie furia. Nie jesteśmy przygotowani na walkę z wiedźmami. Co on sobie do cholery myślał? Nawet Grupa nie była w stanie stanąć samej w pojedynkę z tym sabatem czarownic. Byłam tak wściekła, że moc wybywająca się ze mnie, powybijała szyby samochodu.
-Ruszaj, idioto. - warknęłam głośniej, niż bym tego chciała. -Nie możemy z nimi walczyć!
Siedzący obok Adrian objął mnie ramieniem. Teraz dopiero zdałam sobie sprawę, że cała się trzęsę. Czy oni nie wiedzą, do czego jest zdolna zdeterminowana wiedźma? Oni chcą dostać Kate, a my nie możemy do tego dopuścić. Ku mojej uldze samochód ruszył do przodu. Niespokojna przez całą drogę odwracałam się do tyłu, żeby być pewną, że nikt za nami nie jedzie. Dojeżdżając do rezydencji mój lęk coraz bardziej słabł. Jeśli chodziłoby tylko o mnie, to zapewne aż tak bardzo bym nie panikowała. Ale tu nie chodziło o moją osobę, tylko naszą wilkołaczycę. Na szczęście nie odważą się zadrzeć z wampirami, których jest tutaj blisko kilku setek. Nawet największy głupek by tego nie zrobił. Kiedy tylko zaparkowaliśmy przed budynkiem, pobiegłam do Alec'a. Wyczułam, że siedzi teraz z Caton'em i jego przydupasami. W ciągu kilku sekund moja moc wyważyła drzwi do salonu, a ja wparowałam niczym burza. Zauważyłam wystraszone spojrzenia pomniejszych wampirów oraz zmartwiony wzrok mojego dowódcy. Napomniałam się, że muszę zachowac dobre maniery. Skłoniłam lekko głowę w stronę Alec'a i spojrzałam w jego ponure oczy.
-Mamy problem, Alec.
Skinął głową i nakazał pozostałym wyjść z pomieszczenia. Poczułam na sobie zawistne spojrzenia towarzyszy, lecz teraz to mnie nie bardzo interesowało. Najwyraźniej musieli omawiać teraz coś ważnego dla Caton'a i pozostałych. Odprowadziłam ich wzrokiem do samych wyważonych drzwi i rzuciłam zaklęcie, aby nikt nie podsłuchał. Mimo połamanych wrót, nikt nie miał prawa nas usłyszeć. Podeszłam do Alec'a i przegładziłam ręką włosy. Od czego by tu zacząć.. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na stopy.
-Byliśmy u mnie, o ile dobrze wiesz. Kate czekała na nas pod domem, a ja szybko poleciałam na górę po swoje rzeczy osobiste. -przełknęłam ślinę. - I będąc na górze wyczułam magię wiedźm. - spojrzałam jemu w oczy. - One były w naszym domu!
Dowódca zacisnął pięści, lecz starał się opanować nerwy. Spojrzał na mnie swoimi czarnymi oczami. Z jego gardła wydał się pomruk, lecz twarz została bez wyrazu.
-Jesteś pewna, że to były wiedźmy?
Skinęłam głową i zaczęłam chodzić w kółko, pocierając skroń.
-Całe szczęście, że jej nie było w środku. Przecież gdyby teraz miała z niego wyjść, to nie wiem, co by się stało.
Alec podszedł do mnie i złapał mnie za ramię w geście uspokojenia. Drugą ręką złapał mój podbródek i skierował w kierunku swojej twarzy. Odwróciłam wzrok gdzieś obok przystojnego wampira.
-Spójrz na mnie. - szepnął.
-Ona mogła zginąć. - jęknęłam.
-Popatrz na mnie. - powiedział stanowczym głosem. Westchnęłam i spojrzałam mu w oczy. - Kate jest cała i zdrowa. Wiedźmy spóźniły się z zaklęciem, żeby Kate mogła ucierpieć. Jedyna osoba, która zostałaby pokrzywdzona to..
Alec przerwał w połowie zdania. Wziął głeboki wdech i zamknął oczy, aby zachować spokój. Puścił mój podbródek i cofnął się powoli.
-Alec? - zapytałam zaniepokojona.
Dowódca spojrzał na mnie smutno i pokręcił głową.
-Jesteś pewna, że to Kate była ich celem?
Skinęłam głową i próbowałam domyśleć się, o co chodzi Alec'owi. Kogo innego potrzebowały? To krew Katherine była dla nich najważniejsza. Wykrzywiłam się.
-Przecież ona jest im potrzebna, prawda? - prychnęłam. - Tylko ona może uleczyć jakieś stare ścierwo.
Alec roześmiał się, aczkolwiek nie wyglądał na zbyt szczęśliwego. Stuknął się palcem w czoło i powiedział delikatnie.
-Myśl, mała złośnico. - wykrzywił się. - Kogo pierwszego byś wyeliminowała, żeby zdobyć to, co chcesz?
Wytrzeszczyłam oczy. Debila ze mnie robi, czy co? Wysunęłam kły i uśmiechnęłam sie szyderczo.
-To chyba oczywiste. Na pierwszy cel idą Ci, co sprawiają mi trudności. - wzruszyłam ramionami. - Potem pozostanie mi czysta droga.
Alec skinął głową i spojrzał na mnie z aprobatą.
-Dokładnie. A kto stanowi największe zagrożenie dla wiedźm, Margaret?
-Partner naszej uroczej wilkołaczycy, Lucas. - zmarszczyłam czoło.- W sumie, głupotą jest to, że nie uważają Kate za niebezpieczeństwo. Ten wilczek ma pazurki.
Alec roześmiał się i potarł ręką ramię, w które ugryzła go Kate podczas ich pierwszego spotkania. Blizna pozostała do dzisiaj. Uśmiechnęłam się i cmoknęłam językiem.
-Nie żebyś coś o tym wiedział.
Dowódca przewrócił oczami i spojrzał na mnie z politowaniem.
-Ja bynajmniej nie wkupiłem się w jej łaski.
-Hamuj konie, wampirze. - rzuciłam lekkim tonem. - Po prostu solidarność jajników wygrała. Ale wróćmy do tematu, co?
Lekki i swobodny Alec zniknął. Na jego twarzy znow pojawiło się skupienie, złość, determinacja i chęć zemsty. Tak właśnie wygladał dowódca naszego klanu. Skinął głową i popatrzył na mnie.
-Niewątpliwie Lucas jest zagrożeniem. - przyjrzał mi się dokładnie. - Zapytam inaczej. Kto jest gotów wytępić klan Abney'ów w zemście za swoich braci? Kto kieruje sie wartościami, takimi jak przyjaźń, lojalność, sprawiedliwość i determinacja w dążeniu do swoich celów?
-Grupa Śmierci. - bąknęłam. - Co do pozostałych naszych braci nie mam zbyt wielkiej pewności.
-Margaret. - jęknął Alec. - Kto wybił dziesiątki wampirów z Missouli w zemście za śmierć Carl'a? Kto zabił prawą rękę dowódcy ich klanu? - wbił we mnie wzrok. - Kto sieje postrach pośród nich? I, co najważniejsze, kto byłby w stanie oddać życie za słodką wilkołaczycę z czystej miłości do swojej przyjaciółki?
Spojrzałam na niego przerażona. Złapałam się za głowę i jęknęłam.
-Sądzisz, że to był atak na mnie? - skinął głową. - Czemu?
Alec podszedł i objął mnie w tali. Pocałował w czubek głowy i wymruczał.
-Bo gdyby Katherine była ich celem, to nie znaleźlibyście jej przed domem. Wiedźmy są wystarczająco sprytne, aby wykorzystać swoje moce do porwania. Tym bardziej, że Kate nic nie podejrzewała i wyszła beztrosko na chodnik.
-To jestem w ciemnej dupie. - mruknęłam. - Czemu to zawsze ja mam tak przesrane, co? Równie dobrze mogę sobie zrobić na czole tatuaż "Zabij mnie". Przecież to wyszłoby na to samo.
Alec roześmiał się i odsunął ode mnie. Nagle zwężył brwi i milczał jak grób. Wkurzona jego ciszą odchrząknęłam, a on wyrwał się z transu. Dzięki Bogu!
-Zajmę się tym.
-Dobrze. - skinęłam głową. - Ale jeden warunek.
-Zapowiada się ciekawie. - posłał mi szczery uśmiech. - Słucham Twojej propozycji.
Westchnęłam i spojrzałam jemu w te niebieskie, piękne oczy. Ten pomysł nie przypadnie mu do gustu, ale jeśli chce mi pomóc, to nie ma innej opcji.
-Nie wmieszasz w to klanu. - podniosłam rękę widząc, że chce zaprotestować. - Jeszcze nie skończyłam. Nie wejdziesz również na terytorium Missouli, żeby wywołać wojnę, a nawet, zeby spokojnie podyskutować.
-Zgoda. - powiedział wykrzywiony. - Ale będziesz robić to, co Tobie powiem.
Zaśmiałam się lekko i podeszłam, żeby go poklepać po plecach. Dobrze wie, że nigdy mi to nie wychodzi zbyt dobrze.
-Oczywiście, Alec. Będę posłuszna jak zawsze.
Wychodząc z pomieszczenia usłyszałam, jak nasz dowódca się śmieje. Pocieszający jest fakt, że w takich trudnych sytuacjach potrafimy odnaleźć odrobinę dobrego humoru. Gdyby nie moje krzywe żarty, zginęłabym już dawno temu, bo pewnie popadłabym w depresję. U wampirów niestety zawsze kończy się to śmiercią lub absolutnym szaleństwem. Weszłam do pokoju i zaczęłam pakować swoje rzeczy do torby.. Mimo wszystko wciąż pamiętam o tym, że moi bracia nie chcą mnie widzieć w tej rezydencji. Podeszłam więc do rzuconych wcześniej tenisówek i wsadziłam je do torby sportowej. Następnie zaczęłam pakować do walizki moje wszystkie ubrania i zapięłam zamek. Wzięłam drugą i schowałam do niej swoje przybory kosmetyczne oraz wszystko to, co znajdowało się w moim pokoju. Odstawiając drugą torbę przy drzwiach skapnęłam się, że wszystkie moje rzeczy osobiste pozostały w samochodzie. No nic, może nikt ich nie ruszy do jutra. Przerzuciłam wszystkie swoje rzeczy przez ramię i skierowałam się do wyjścia na ogród. Entuzjazm rozpierał mnie od środka. Miałam ochotę skakać i krzyczeć z radości, że zamieszkam w domku nad tak bajecznym widokiem. Kiedy tylko wyszłam z rezdynecji, poczułam świeży zapach sosen oraz mieszaniny innych drzew. Przy wyjściu rosły równo pościnane krzaki, które tworzyły coś na kształt prostopadłościanu. Idąc dalej ścieżką, po prawej stronie mogłam zobaczyć polany kwiatów. Ścisnął mnie za serce widok plam róż, które miały różnorodne kolory, zaczynając od czerwonych, a kończąc na czarnych. Może Alec pozwoli mi ich trochę pozrywać do bukietu? Po lewej stronie zaś stał pomnik naszego, jakby to nazwać, króla wampirów. To on wprowadził pokój między różne rasy, to właśnie on zapobiegał rozlewu krwi. Wokół niego stało sześć ławek, otaczające je na kształt okręgu. Między nimi można było znaleźć filary, podtrzymujące drewniane zadaszenie. Na rozstaju ścieżki znajdował się piękny, duży, czysty i głęboki staw. Pośrodku niego stała fontanna, a wokół niej pływały delikatne, białe lilie wodne.W odę otaczały niskie krzaki, dzięki którym głębia wydawała się całkiem niewinna oraz atrakcyjna. Po lewej i prawej stronie znajdował się las, będący w zadziwiająco pięknym rozkwicie. Nigdy jeszcze nie widziałam, aby jakiekolwiek zbiorowisko drzew było zielone i rozkwitłe przez cały rok. Byłam świadoma tego, że maczały w tym palce elfy, lecz widok był piękny. Skręciłam ścieżką w kierunku małego domku, znajdującego się na skraju lasu po prawej stronie. Chatka była dość mała, lecz zadbana. W oknach wisiały białe firanki, a na parapetach stały poustawiane doniczki z kwiatami. Już ja o te maleństwa zadbam! Szczęśliwa podbiegłam do drzwi i je otworzyłam. Domek w środku dzielił sie na pięć pokoi. Jeden z nich to była sypialnia, której okna skierowane były na staw. Pod ścianą stało wielkie łoże z czarną, satynową pościelą. Nie mogę się doczekać, kiedy ułoże się na nim i oddam w całości magii snu. Niestety tego mi ostatnio brakuje. Obok była łazienka z dużą wanną, która mogłaby zaspokoić moje potrzeby. Następna była kuchnia. Jako iż pragnienie krwi wzmagało się w nas raz na tydzień, szafki i lodówka wypełnione były przeróżnymi smakołykami, daniami i przekąskami. Za drzwiami można było znaleźć kilka zgrzewek wody mineralnej, a za drzwiami do skrytki alkohol. Niestety czeka mnie polowanie na zwierzynę, ponieważ moje wcześniejsze zapasy wypiły głupie pijawki z Grupy. Podirytowana podeszłąm do następnego pomieszczenia, które okazało się salonem. Na ścianie wisiał telewizor, a przed nim stała duża sofa i fotele, otaczające szklany stolik. Obok ekranu znajdowały się obrazy przedstawiające rezydencję naszego przywódcy z różnych stuleci. Widząc drewnianą chatkę wielkości dziesiejszych garaży, roześmiałam się w głos. Pamiętam, że Alec opowiadał mi o jego planach, kiedy powrócił z Polski. To właśnie tam żyłam i tam mieszkałam. Jestem Polką i przeżyłam tyle wojen mojego narodu, że aż serce ściska mi się na myśl, ile musieliśmy przejść. Mój dowódca znalazł mnie i przemienił, po czym udał się ponownie do USA. Znajomy poinformował go o tej posiadłości. Jak on narzekał na to, ile będzie musiał się przy tym napracować! Nie ukrywam, że nie miałam przy tym ogromnej frajdy, patrząc na zbolałego Alec'a przez nasze ostatnie wspólne dni.
Z uśmiechem na twarzy przeszłam do ostatniego pomieszczenia, które okazało się pokojem gościnnym. Łóżko jednoosobowe, telewizor ustawiony pod ścianą i wielka szafa w kącie. Co prawda był on skromny, aczkolwiek nie spodziewałam się żadnych gości. Rozradowana świadomością, że mam prywatny domek bez żadnych współlokatorów, ruszyłam do sypialni i rozpakowałam swoje torby. Po wykonaniu czynności rzuciłam się na łóżko i zawinęłam się kołdrą.
Obudziłam się następnego dnia w południe, kiedy to usłyszałam głośne stukanie do drzwi. Spojrzałam na budzik, ledwo zmuszając swoje ciało do ruchu. Co prawda spałam dwanaście godzin, co nie zmienia faktu, że odczuwam zmęczenie po takim użyciu moich mocy przez ostatnie dni. Jęknęłam z irytacji i wygramoliłam się z mojego cudownego łoża, którego śmiało mogłabym nazwać najbliższym przyjacielem.
-Lepiej, żebyście mieli dobry powód, aby mnie budzić. - mruknęłam, ziewając.
Ruszyłam na przedpokój i otworzyłam drzwi gościom. Okazało się, że odwiedziły mnie moje pociechy, z którymi najwyraźniej będę musiała się użerać przez długi czas. Na zewnątrz stali Louis, Niall, Megan, Tom, Steve i Jamie. Przystanęłam z nogi na nogę i ponownie ziewnęłam.
-Dzień dobry, moi drodzy. - burknęłam. - Co was sprowadza w moje skromne progi?
Nie czekając na odpowiedź, banda wampirów weszła do mojego domku. Bezczelne dzieciaki nawet nie wytarły butów od błota! Ojj, już oni mi wypiorą wszystkie dywany w tym budynku. Pokręciłam zrezygnowana głową.
-Nie no, nie trudźcie sie. - mruknęłam pod nosem. - Zapraszam do środka.
Wskazałam im gestem ręki, aby weszli do salonu. Louis wyłożył się na długości tapczanu, a Rachel z Megan zajęły miejsca na fotelach. Pozostali stanęli oparci o meble otaczające stół i patrzyli się na mnie wyczekująco.
-Co wy tacy milczący dzisiaj jesteście, hmm? - prychnęłam. - Nagle macie ciche dni?
Steve jako pierwszy przełamał tą nicość i zwrócił się do mnie, zerkając równocześnie na drzwi prowadzące do kuchni. Dzięki Bogu, bo już myślałam, że Alec kazał im poobcinać języki.
-Dzisiaj jest zebranie... - szybko zerknął na mnie, po czym ruszył w kierunku wcześniej obserwowanego pomieszczenia. - .. A Ty jesteś zaproszona.
Przewróciłam oczami widząc, jak chłopak próbuje uruchomić mikser. Trochę technologii i się gubi, idiota.
-Od kiedy to zostałam ponownie włączona do naszej Rady, co? -zapytałam i spojrzałam na podopiecznych.
-Od kiedy to dowódca rozporządził, że priorytetem naszego klanu jest zapewnienie bezpieczeństwa jego członkom. - zaczął znudzony Louis.
Jamie momentalnie wstał, a w jego oczach błyszczała ekscytacja. Mimowolnie uśmiechnęłam się i kiwnęłam mu głową na znak, że ma mówić.
-Alec zadecydował, że nie wywoła wojny. - już miałam wyściskać go z radości, kiedy to chłopiec zaczął kontynuować. - Ale poinformował nas, że podjął odpowiednie środki, by zapewnić bezpieczeństwo Tobie i Kate.
Z kuchni usłyszeliśmy huk i głośne krzyki. Westchnęłam i spojrzałam na Steve'a z politowaniem.
-A może tak podłącz to do gniazdka, geniuszu techniki? -zaproponowałam.
Wampiry w salonie głośno się roześmiały, a Steve nieśmiało się uśmiechnął.
-No tak, to miałoby sens.
Nie zwracając więcej uwagi na buszującego w mojej kuchni wampira, poczułam straszną duchotę w pomieszczeniu. O czym te dzieciaki mówiły? Co ten sukinsyn planuje zrobić? Już ja się tego dowiem. Podeszłam do okna i otworzyłam się na rozszerz. Oparłam sie o parapet i spojrzałam na nowo narodzonych.
-Jakie środki? - zapytałam.
-Tego nie powiedział. - jęknęła Rachel. - Na Twoim miejscu zaczęłabym się bać.
Uśmiechnęłam się do niej i lekko skinęłam głową. Doskonale wiedziałam, że jeśli mój przyjaciel coś postanowi, to stanie na głowie, aby znaleźć najlepsze rozwiązanie, które zapewni bezpieczeństwo jego braciom z klanu. Co gorsza, one nigdy mi się nie spodobały. Żeby nie pokazać po sobie, jak bardzo jestem zaniepokojona, ruszyłam do kuchni i przez ramię zapytałam swoich podopiecznych.
-Kiedy jest to zebranie?

-Za dziesięć minut. - rzuciła nieśmiało Rachel.
______________________________________________________________________________
Witajcie! Przepraszam za to, że dawno nie dodawałam rozdziałów. Teraz będą się one pojawiały regularnie :) W każdy czwartek oraz niedzielę. Miłego wieczoru! :)

wtorek, 5 stycznia 2016

Rozdział Czwarty "Historia Margaret, przyjaźń doskonała"

Ominęłam go i otworzyłam drzwi do swojego pokoju. Kiwnęłam dowódcy głową, aby wszedł. W momencie gdy sylwetka mężczyzny przeszła przez próg, zamknęłam drzwi i rzuciłam zaklęcie, żeby nikt nas nie słyszał. Podeszłam do barku, wyciągnęłam whisky i ruszyłam w kierunku mojego stolika, znajdującego się na środku pokoju. Nalałam płynu do szklanki. Zrzuciłam buty w kąt i rozsiadłam się na fotelu.
-Wygodnie? - zagadnął Alec.
Całkowicie zapomniałam o jego obecności. Wzięłam łyk whisky, spoglądając jemu w te przeszywające oczy. Widząc jego determinację i ciekawość wymalowane na twarzy, westchnęłam i usiadłam prosto.
-O czym chciałeś pogadać?
Toczył ze sobą bitwę, jakby zastanawiając się, czy powinien prowadzić tą rozmowę. Uniosłam brew do góry. Zwykle bywał bezpośredni,więc w czym problem? Odstawiłam szklankę i nerwowo owinęłam ramiona wokół siebie.
-Alec?
Dowódca pokręcił głową i spojrzał mi w oczy.
-Zapadła decyzja w Twojej sprawie, Meg.
-O!
Uśmiechnął się i przejechał ręką po jego pięknych włosach. Nic nie mogłam poradzić na to, że od zawsze podziwiałam jego atrakcyjność, temperament oraz boski wygląd ciała. Kiedy wyrwał mnie z zamyślenia, miałam ochotę zniknąć pod ziemią. On nie jest dziełem sztuki, napomniałam się.
-Większość klanu nie chce wojny z Abney'ami.
Głęboko odetchnęłam z ulgą. Martwiłam się o moją sytuację, pewnie że tak. Ale nie bałam się. Alec chyba zapominał, że wcześniej już miałam do czynienia z niewolą wiedź. Na samo wspomnienie wykrzywiłam sie i potarłam rękoma twarz. Westchnęłam i zapatrzyłam się na ciesz, znajdującą się w szklance.
-To dobrze. - uśmiechnęłam się pod nosem. - Nie wybaczyłabym sobie, gdyby stało się inaczej.
-Nie powiedziałem Tobie jeszcze wszystkiego. - jęknął. - Jest też grupa wampirów, która chce się Ciebie pozbyć z mojej rezydencji.
Spojrzałam na niego i zacisnęłam pięści. To było zrozumiałe i nie miałabym im tego za złe. Jednak poczułam się odrzucona. Wcześniej nadstawiałam kark i poświęcałam swoje życie, aby zapewnić im bezpieczeństwo. Jak widać, mieli to głęboko w poważaniu. Odchrząknęłam.
-A więc odejdę w momencie, gdy dostarczę Kate na miejsce. -rozluźniałam palce. - Myślę, że tak będzie najlepiej.
Alec momentalnie znalazł się u mojego boku. Usiadł na oparciu fotela i spojrzał mi w oczy.
-Ale ja nie powiedziałem, że wyjeżdżasz.
-Co? - jęknęłam.
-Zostajesz tutaj. - uśmiechnął sie szelmowsko, a jego oczach pojawił się błysk. - Co prawda nie będziesz mieszkać w rezydencji, ale w domku nad stawem.
-O jej!
Z ekscytacji aż wstałam. To było najpiękniejsze miejsce na Ziemi, które własnie Alec mi zaproponował! Rozradowana przytuliłam się do niego.
-To jest najwspanialsza kara, jaką mogłam dostać.
Alec roześmiał sie i otoczył mnie ramionami. Pogłaskał mnie po plecach i powiedział w moje włosy.
-Kilka razy zauważyłem, jak spoglądasz w okno i przyglądasz się ogrodowi. - zachichotał. - Co prawda nie jestem pewien, czy kiedykolwiek zauważyłaś ten budynek, ale mam głęboką nadzieję, że Ci się spodoba.
-No ba. - parsknęłam. - Dla mnie kompletna ruina byłaby rajem w tamtym ogrodzie.
Alec ponownie się roześmiał, a ja odsunęłam się od niego. Szczęśliwa rzuciłam się na łóżko i rozłożyłam na całą długość i szerokość. Owinęłam się pościeloną kołdrą.
-Aż tak się cieszysz z tego powodu?
Odkryłam głowę i spojrzałam na niego zszokowana.
-W takiej okolicy mieszkałam, zanim stałam się wampirem, Alec'u. -uśmiechnęłam się blado. - Tata wybudował dom jednorodzinny. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak obrzydliwie szczęśliwa jestem.
Na jego czole pojawiła się zmarszczka. Potarł dłonią po brodzie i przyjrzał mi się dokładnie. Jęknęłam. Z niechęcią oparłam się na łokciach i zwróciłam twarzą do dowódcy.
-No, pytaj.
-Pamiętasz swoje życie, jako człowieka?
To pytanie nie bardzo mnie zadziwiło. Nie chciałam z nikim dzielić się tymi przeżyciami oraz tajemnicą, która się za tym kryła. Z drugiej strony, Alec był moim przyjacielem od prawie pięciuset lat. Skinęłam głową i usiadłam po turecku, wbijając wzrok w swoje paznokcie pomalowane na czarny kolor.
-Jakim cudem? - szepnął.
Wzięłam głęboki wdech.
-W przeszłości zawarłam pakt z wiedźmą. - skrzywiłam się. -Pragnęłam dowiedzieć się, kim byłam przed przemianą. Wtedy jeszcze nie panowałam nad instynktami i żądzą krwi. -uśmiechnęłam sie i spojrzałam w jego twarz, która przybrała łagodny wyraz. - Pewnej nocy natrafiłam na czarownicę. Wgryzłam się w jej szyję, czułam jej aromat. Wtedy powiedziała coś, co powstrzymało mnie przed zabiciem jej.
-Powiedziała, że może zwrócić Tobie pamięć? - zapytał łagodnie.
Cholerna inteligencja i czujność Alec'a. Ale czego można spodziewać się po wampirze, który żyje ponad tysiąc lat? Pewnie znał już takie historie i przeszedł takie przygody, że to nie wydawałoby się jemu dziwne. Skinęłam głową i kontynuowałam.
-Przyjęłam jej propozycję, lecz pragnienie przypomnienia swojego życia było tak silne, że nie przemyślałam tego dokładnie.
Przysiadł na krańcu łóżka.
-Jej warunkiem była przysługa, którą będę dłużna.
-Idiotka. - burknął.
Uśmiechnęłam się i odwróciłam swój wzrok od przystojnej twarzy.
-Wiem, wiem. Beształam się za to przez całą egzystencję.
-W to akurat nie wątpię.
Zachichotał i rozłożył się na łóżku. Chciałam go z niego zepchnąć za tą jego pewność siebie, lecz wiedziałam, że i tak nic nie wskóram. Ziewnął i spojrzał na mnie kątem oka.
-Odpłaciłaś się?
-Ohh, tak. - mruknęłam. - Odpłacałam się im przez dwieście lat..- głos mi się załamał. - W zimnej celi, gdzie jedynym pożywieniem byly szczury pojawiające się co któryś dzień.
-Tak mi przykro. - szepnął. - Ale sie wydostałaś, moja dzielna złośnico. Jakim cudem?
Otoczył mnie ramieniem, a ja wtuliłam się w jego klatkę piersiową. To wciąż bolało.
-To Lucas. - wyszeptałam. - Pewnego dnia wiedźmy przyprowadziły go do podziemi. Zamknęli w celi naprzeciw mnie, więc nie mieliśmy dużych problemów z komunikowaniem się.
-Chyba zaczynam lubić tego nonszalanckiego dupka. - wymamrotał.
-I kto to mówi. - odgryzłam się.
Poczułam przyjemne wibrowanie w jego klatce piersiowej, które mówiło mi, że zachichotał. Wydostałam się z jego objęć i spojrzałam w twarz.
-Ze mnie wiedźmy nie miały zbyt dużego pożytku. - prychnęłam. -Chciały mnie wykorzystywać w walce przeciw wampirom, a zabijanie moich pobratymców nigdy nie wchodziło w grę. Dalej tak jest.
-Nie żebyś regularnie mordowała wampiry z Missouli, czy coś. -uśmiechnął się.
Szturchnęłam go łokciem. Bezczelny drań. Odsunęłam się i owinęłam ramionami.
-Oni mordowali moich przyjaciół. Dla nich nie ma wybaczenia. -burknęłam. - Kontynuując, Lucas niezbyt dobrze przechodził tortury, które fundowały nam każdego dnia. - wzruszyłam ramionami. - W końcu się chłopak przełamał. Przynajmniej tak to wyglądało. - zmarszczyłam brwi. - Kiedy posłuszne im trole wyciągały go z celi, ten zaatakował stwory. Cholera, do tej pory nie wiem, jak on to wykombinował.
-Nie doceniłaś go.
Powoli skinęłam głową i skrzywiłam się na twarzy.
-A i owszem. Zabił trole, a mnie wyciągnął z celi. Jako, że byłam wygłodzona, przemęczona, obolała wiecznymi torturami, słaba i załamana, nie miałam siły walczyć. Kiedy wiedźmy przybyły zobaczyć, co się dzieje, Lucasa determinacja minęła. Znowu zdobyły go w swoje łapska. - spojrzałam w niebieskie oczy Alec'a.- Jedno ich słowo, a my byliśmy posłusznymi pieskami.
-Teraz boisz się, że sytuacja się powtórzy, prawda?
Na jego twarzy malowała się troska, ból i współczucie. Uśmiechnęłam się ciepło i pokręciłam głową.
-Nie. - wyszeptałam. - Już dawno wyzbyłam się lęku. Teraz martwię się, aby one nie skrzywdziły moich braci. Wiem, do czego są zdolne.
-Za bardzo się nimi przejmujesz. - powiedział, wstając z łóżka.- Potrafimy o siebie zadbać. Wbrew temu całemu chaosowi, Twoich podopiecznych nigdy bym nie wysłał na wojnę, Margaret. -uśmiechnął się szczerze. - Swoją drogą, nie zauważyłaś, że odkąd je przemieniłaś, to traktujesz je jak własne dzieci?
-Bo oni są moimi dziećmi. - uśmiechnęłam się. - Nigdy nie pozwolę ich skrzywdzić.
-No to teraz rozumiesz moje postępowanie względem Ciebie.
Jego usta drgnęły, a ja wybuchnęłam śmiechem. Alec mnie przemienił, lecz traktował mnie jak równą sobie. Zawsze stawał w mojej obronie, a ja świadoma, że mam w nim oparcie, mogłam ustabilizować się i zacząć panować nad swoim życiem. Troszczył się o mnie i obdarzył swoją wyjątkową przyjaźnią. Dowódca westchnął i pokręcił głową rozbawiony. Wstałam i poprawiłam swoje ciuchy. Z uśmiechem na twarzy spojrzałam na Alec'a.
-My tu gadu gadu, a mamy sprawy do załatwienia. - zachichotałam. -Alec, jak myślisz? Ile czasu zajmie Grupie, aby wpaść mi z pomocą?
Zaskoczony dowódca zmrużył oczy i skrzyżował swoje ręce na piersi.
-Co Ty kombinujesz?
Zaśmiałam się i spojrzałam na drzwi.
-Zacznij liczyć na głos, kiedy usłyszysz moje słowa.
Alec skinął głową i oparł nonszalancko o ścianę. Skupiłam się i nadałam w myślach wiadomość, skierowaną do moich najbliższych przyjaciół. "Panowie, pomóżcie mi! Oni po mnie przyszli,są tutaj. Jestem u siebie w pokoju, pospieszcie się."Wyprostowana patrzyłam na drzwi. Alec zaczął liczyć.
-Jeden.. D..
Nie zdążył dokończyć, ponieważ do mojego pokoju wpadła pięcioosobowa grupa.
-Gdzie one są? - warknął Felix.
Wraz z dowódcą roześmiałam się. Musiałam użyć łóżka jako podpórki, ponieważ padłabym ze śmiechu na podłogę. Zatoczyłam się i usiadłam na miękkim materacu. Spojrzałam w gniewne oczy swoich przyjaciół.
-Podejrzewam, że gotują zupę z żab, czy innych gówien. - Rzucił rozbawiony Alec. - Panowie, jestem pod wrażeniem.
Ponownie się roześmiał, a ja spojrzałam niewinnie na mojego dowódcę.
-Przyszli pomóc swojej siostrze w potrzebie. W przeciwieństwie do Ciebie, ich czas reakcji był natychmiastowy. - powiedziałam słodko i zwróciłam wzrok ku przyjaciołom. - Prawda?
Usłyszałam warknięcia pełne złości ale też i rozbawienia. Nie zdążyli mrugnąć, a ja stałam obok, obejmując Lucasa i Felixa.
-Nie gniewajcie się chłopcy. - Pocałowałam obu w policzek. - Po prostu chciałam wam przypomnieć, że mieliśmy pojechać po Kate.
Robbie, który stał z tyłu, roześmiał się i oparł o ścianę.
-Mogłaś nam to powiedzieć, zamiast doprowadzać każdego do zawału.- warknął Mason.
Felix zachichotał i odwrócił się do przyjaciela.
-Ciężko jest doprowadzić wampira do zawału.
Mason pokręcił głową i spojrzał na mnie, a potem na Alec'a. Widząc rozbawione spojrzenie dowódcy prcyhnął i podszedł do mojej torby z ubraniami, którą wcześniej przywiozły wampiry, będące strażnikami domu mojego, Kate i Lucas'a. Oparłam dłonie na biodrach i spojrzałam wilkiem na przyjaciela.
-Czego tam szukasz? - spytałam zaskoczona. - Nie ma tam nic w Twoim rozmiarze.
Przyjaciele roześmiali się, a Mason wydał z siebie głuchy jęk. Uśmiechnęłam się i podeszłam do niego, wskakując mu na barana.
-Hej! - krzyknął rozbawiony. - Ja tutaj próbuję znaleźć Tobie jakieś ubranie, a Ty mi przeszkadzasz w pracy.
Zesztywniałam i powoli zeszłam z jego pleców. Kucnęłam przy nim, spojrzałam w oczy i pogładziłam dłonią po policzku.
-Biedaku. - jęknęłam. - Twoje podopieczne znowu zabrały Ciebie do centrum?
Za plecami usłyszałam rechot moich towarzyszy. Rzuciłam im krótkie spojrzenie i puściłam do nich oko.
-Masz. - warknął Mason, podając mi w ręce krótkie spodenki wraz z bluzką ukazującą pępek. - I idź weź prysznic, bo śmierdzisz potem i skażoną krwią. Ohyda.
Jego ciało przeszedł dreszcz, a ja szturchnęłam go łokciem w żebra. Faceci. Kiedy oni wracają z walki i są cali umorusani czerwoną mazią, my nie mamy prawa cokolwiek powiedzieć. Oni jednak nie mieli tego problemu, bo mówili prosto z mostu. Udawałam urażoną i wstałam na nogi. Pokręciłam głową, wciąż rozbawiona i ruszyłam w kierunku łazienki. Mijając Lucas'a, zauważyłam jak bacznie przygląda się ubraniom, które trzymałam w ręce.
-Kolor Ci się nie podoba? - prychnęłam.
Lucas'a wargi drgnęły, ale ostatkiem silnej woli powstrzymał się przed roześmianiem. Pokręcił głową i wskazał głową na okno.
-Twojemu styliście pomyliły się pory roku. - spojrzał kątem oka na Mason'a. - Jest zima, a Ty prawie ją rozebrałeś do naga.
-Jak dla mnie to ona może iść nawet nago. - dodał Alec.
Odwróciłam się do niego i wysunęłam kły. W jego oczach błysnęło rozbawienie, a ja nie byłam w stanie ukryć uśmiechu na mojej twarzy. To był właśnie te osoby, które przy najbardziej nieznośnych chwilach, potrafią poprawić mi humor. Moja własna, mordercza rodzinka. Rzuciłam ubrania Alec'owi i podeszłam do torby. Wyciągnęłam niebieskie jeansy, białą bokserkę i błękitną koszulę w kraty.
-Faceci. - mruknęłam, sięgając po tenisówki. - Podziwiam wasze partnerki.
Alec i Felix prychnęli, wyraźnie w dalszym ciągu rozbawieni.
-Kto ma partnerki, ten ma. - powiedział Alec, uśmiechając się od ucha do ucha. - Póki co to tylko Lucas, Mason i Adrian żyją pod kloszem.
-Nie masz czym się szczycić. - rzucił Adrian, przeciągając ostatnie słowo. - To nie oznacza nic innego, jak to, że kobiety na was nie lecą. W sumie przykra sprawa.
Wybuchnęłam głośnym śmiechem i poszłam do łazienki. Słyszałam ich rozmowy,lecz starałam sie ignorować przechwałki Felix'a i Alec'a, którzy desperacko chcieli udowodnić swoją atrakcyjność. Dla mnie to było śmieszne, ponieważ każdy wampir był cholernie przystojny i atrakcyjny. Szybko się rozebrałam i wskoczyłam pod prysznic. Szorowałam swoje ciało tak długo, dopóki nie starłam krwi z mojej skóry. Orzeźwiona wyszłam i wytarłam się ręcznikiem. Pospiesznie ubrałam się w czyste ubrania i podeszłam do umywalki. Spojrzałam w lustro i zauważyłam coś dziwnego. Moje niebieskie oczy błyskały srebrnymi iskierkami. To było porażająco piękne. Moje ciało zesztywniało, gdy uderzyła mnie potęga znaczenia tej zmiany. Już kiedyś pewna osoba powiedziała mi, że moje oczy błyszczą uderzającym srebrem, co było miłym oderwaniem od widoku mojego zmasakrowanego ciała. To było w lochach, kiedy razem z Lucasem walczyliśmy o życie z wiedźmami. Zamknęłam je i modliłam się w myślach, aby czarownice jak najdłużej pozostawały w nieświadomości o połączeniu. To oznaczało, że pozostałam ich niewolnicą, dopóki nie zdejmą ze mnie zaklęcia, lub stworzycielka więzi padnie trupem. Drżącą ręką sięgnęłam po suszarkę i zaczęłam suszyć włosy. Całość zajęła mi około półgodziny. Wzięłam głęboki wdech i skierowałam się do drzwi. W pokoju stało sześć wampirów, które właśnie opróżniały mój mały zapas krwi. Błyskawicznie pojawiłam się obok schowka.
-Od kiedy to gustujecie w krwi łań? - mruknęłam, zamykając pod kluczem torebki z cieczą.
-Oj przestań, przestań. - powiedział uśmiechający się Lucas. -Jeśli jesteś już gotowa, to byłbym za wyruszeniem do mojej partnerki.

Rozdział Trzeci

Droga do siedziby minęła bardzo szybko, ponieważ Tom potrzebował natychmiastowej opieki. W momencie gdy tylko zajechaliśmy na podjazd, chwyciłam go i pognałam do naszej uzdrowicielki. Zrobiła wielkie oczy, ale nie protestowała. Zniesmaczona zapachem krwi zmieszanej z piaskiem, wyszłam z gabinetu i zauważyłam wszystkie wampiry, przebywające w posiadłości. Wśród nich mogłam zauważyć moich podopiecznych. Wyprostowałam się i uśmiechnęłam szeroko.
-A co to, komitet powitalny?
Do przodu wyszedł wściekły Alec. Jego oczy pałały czernią, co oznaczało kłopoty dla mnie. Gestem ręki wskazał, aby pomruki w sali zamilkły.
-Co Ty sobie wyobrażasz, Margaret? - ryknął. - Naraziłaś na niebezpieczeństwo nowo narodzonych!
-Hej! - oburzyłam się. - Ja tylko staram się uchronić ich przed pewną śmiercią, kiedy Ty zadecydujesz za idiotyczną misją zbawiania świata!
Do przodu wyszli Louis i Megan. Stanęli mi za plecami i niepewnie zaczęli tłumaczyć.
-Wybacz nam, panie. - zaczęła Megan. - Margaret starała się zapewnić nam bezpieczeństwo w każdy możliwy sposób. Poszłoby nam idealnie, gdyby nie wampir, który ukrył się pod kompulsją.
-Pod kompulsją? - powiedział zaskoczony Alec. Po chwili zwrócił ku mnie swoje złowrogie spojrzenie. - Naraziłaś ich na potyczkę z potężnym wampirem! Wiesz dobrze, że tylko tacy potrafią użyć podobnych umiejętności! Jesteś świadoma tego, że żaden z nowo narodzonych nie jest w stanie przełamać czegoś takiego?
Prychnęłam i sięgnęłam po Louisa. Popchnęłam go prosto przed oblicze rozwścieczonego Alec'a.
-Też tak myślałam, dopóki on mi nie powiedział, że się mylę.
W sali rozeszły się pomruki, a ja z satysfakcją patrzyłam, jak mój podopieczny przybiera zawzięty i zdeterminowany wyraz twarzy. Nie zamierzał kruszyć się przed władcą. Mój chłopiec.
-To prawda. - powiedział. - Mogłem zauważyć zbliżającego się wampira. Co prawda nie tak wyraźnie, jak Margaret, lecz rozmazaną sylwetkę.
-Margaret? - prychnął wychodzący do przodu Caton. - Od kiedy to pozwalasz nazywać siebie po imieniu.
-Zamknij się, albo wyrwę Tobie ten jęzor. - warknęłam. - Wszyscy nowo narodzeni są równi nam, nikt nie ma prawa nakazywać im zwracać sie do siebie per "mistrzu".
Caton zmierzył mnie wzrokiem i ściągnął brwi. Miał już cos powiedzieć, kiedy głos Alec'a rozbrzmiał wśród towarzyszy.
-To nie zmienia faktu, że naraziłaś ich na niebezpieczeństwo.
-Jak tylko go zauważyłam, to sama ruszyłam na tego sukinsyna! -wykrzyknęłam. - Nie wiedział nawet o mojej obecności!
-Jakim cudem? - syknął Caton. - Capisz na kilometr.
Podeszłam do niego i rzuciłam nim przez długość pokoju. Natychmiastowo znalazłam się obok niego i przystawiłam sztylet do szyi.
-A takim to cudem, że nie każdy jest totalnym nieudacznikiem,żerującym na ochronie innych. - warknęłam w jego ucho i wysunęłam kły. - Zapominasz, że zanim dołączyłam do klanu, włóczyłam się sama przez prawie sto lat, walcząc o przetrwanie w czasie cholernej Wielkiej Wojny pośród ras. Zdobywałam wiedzę i trenowałam, a nie chowałam się pod miotłą.
-I co? - wyszczerzył kły. - To daje Tobie prawo do podrygiwania innymi? A może wskoczyłaś do łóżka Alec'owi i Felix'owi, co? Wątpię, żebyś inaczej wyrobiła sobie taką pozycję w klanie. 
-Ścierwo. - syknęłam.
Już miałam znów go cisnąć przez ścianę, lecz złapało mnie troje wampirów, aby mnie powstrzymać. Zaczęłam się szarpać i warczeć. Cała ta sytuacja mnie wściekła i nie potrafiłam się opanować. Miałam ochotę dorwać go, zadać ból jakiego nigdy nie poczuł, rozerwać każdą część jego ciała, osuszyć z krwi i patrzyć jak kona pod mocą mojej kompulsji.
-Wystarczy tego! - ryknął Alec. - Czy ktokolwiek uciekł?
Pokręciłam głową i zwróciłam wzrok na przestraszonych podopiecznych.
-Przepraszam, jeśli naraziłam was na niebezpieczeństwo. Według naszego dowódcy powinniście siedzieć w lesie i czekać na czerwonego kapturka, żeby wiedzieć, jak wysączyć z niego krew. -odwróciłam się w stronę Alec'a. - I czekać, aż inny klan ponownie w nas uderzy, bez wahania zabijając każdego, kto stanie jemu na drodze.
Alec natychmiast znalazł się obok mnie i uderzył w twarz tak mocno, że poleciałabym przez ścianę, gdyby nie chwyt Lucasa stojącego niedaleko. "Zamknij się, idiotko. Nie widzisz, że podważasz jego autorytet? Spójrz na Caton'a i jego przydupasów. Patrzą na Alec'a jak na obiad." Dopiero teraz zauważyłam, jakie to mogło mieć konsekwencje. Wyrwałam się z uścisku Luc'a i spojrzałam w czarne oczy Alec'owi.
-Wybacz mi, Alec'u. - skłoniłam lekko głowę.
Dowódca zmierzył mnie gniewnym wzrokiem i rozgrzmiał władczo.
-Zaprowadźcie ją do lochów. - syknął. - Oddajcie w ręce Sparinowa.
Zesztywniałam. To imię nie znaczyło nic dobrego, ponieważ należało do wampira, który nie słynął z delikatności. Co gorsza, on stawał na czele wszystkich tortur. Uniosłam głowę wysoko i spojrzałam w oczy Alec'a. Ruszyłam bez sprzeciwu, kiedy dwóch wampirów popchnęło mnie w kierunku drzwi.
-Poczekajcie. - powiedział Jamie. - Ona przesłuchała tego wampira.
Odwróciłam się do niego i pokręciłam głową. "Nie wplątuj się w to, Jamie. Dowódca jest tak wściekły, że wyśle Ciebie razem ze mną na pieprzone tortury." Wampir wzruszył tylko ramionami i skłonił się przed Alec'iem. Ten z kolei posłał mi groźne spojrzenie i zwrócił się do nowo narodzonego.
-Jak Tobie na imię?
Chłopak podniósł dumnie głowę i odpowiedział bez zająknięcia.
-Jamie.
-A więc, Jamie.. - zaczął łagodnym tonem Alec. - Co miałeś na myśli mówiąc, że Twoja Mistrzyni przesłuchała wampira?
Warknęłam na określenie mojej pozycji. Naprawdę nie znoszę tego tytułu!  Szarpnęłam się i wyszczerzyłam kły do wampirów, które nie dawały mi podejść do podopiecznego. Alec i Jamie nie zwrócili na mnie uwagi i patrzyli sobie prosto w oczy.
-Poczułem potężną magię, która zawładnęła Margaret.
-Mistrzynię. - poprawił go Alec.
-Gówno prawda. - warknęłam na Alec'a.
Poczułam szarpnięcie za ramię i skrzywiłam się z lekkiego bólu, który mi to sprawiło. Jakiś wampir coś do mnie mowil, lecz cała swoją uwagę skupiłam na dwóch mężczyznach stojących przede mną.
-Ten wampir powiedział, że zabiliśmy jego brata.
-Nie wy, tylko ja. - syknęłam. - Był bratem Henry'ego. Zgaduję, że rodzonym.
Alec wyglądał na zaskoczonego. Nakazał gestem ręki, żeby mnie puszczono i wbił we mnie swój wzrok.
-Rzadko spotykane zjawisko. - mruknął. - O jakiej magii mówi Twój podopieczny?
Westchnęłam i stanęłam przed Jamie'm tak, żeby w razie czego każde niebezpieczeństwo przejąć na siebie. Obrzuciłam wzrokiem część obecnych i mruknęłam.
-Kompulsją.
-Nie prawda. - dodał Louis. - Wyczułem wypływającą z niej o wiele większą magię. Poza tym.. - zamyślił się na chwilę, po czym dodał. - Margaret zdobyła odpowiedzi, które nie wypadły z ust Abney'a.
-To niemożliwe. - usłyszałam głos jednego z kolegi Catona. -Tamten wampir musiał być potężny, a Meg nie włada aż taką magią, która mogłaby zmusić go do usługiwania jej. - nabrał głośno powietrza. - Ba! A tym bardziej do mieszania w jego głowie!
-Nie doceniacie Margaret.
Te słowa dodał nowy głos, który doskonale wyrył mi się w pamięć. Zdumiona odwróciłam się stronę Reveny. Puściła do mnie oko i spojrzała na Alec'a.
-Myślę, że Margaret. - słysząc chrząknięcie dowódcy poprawiła się. - Myślę, że Mistrzyni, wtargnęła do głowy tego wampira. Jej oczy wtedy były nieobecne, wpatrywała się w niego jak w obrazek. Na końcu sprawiła, że ciało obcego z Missouli spłonęło. To był pokaz niesamowitej mocy, panie.
Skłoniła się i wycofała do szeregu moich podopiecznych. Jamie, Louis i Megan wciąż stali przed pozostałymi. Spojrzałam w kierunku Alec'a i oczekiwałam na cokolwiek. Ten patrzył na mnie nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Czego się dowiedziałaś?
Odchrząknęłam i powiedziałam donośnym głosem, kryjąc lęk przed zebranymi informacjami.
-Klan z Missouli nawiązał pakt z Elzą i jej sabatem. - w pomieszczeniu rozległy się pomrukiwania. - Na szczęście to nie z nią jestem powiązana. Nie wiem też, kogo chcą uleczyć. Natomiast dowiedziałam się, że wiedźma obiecała im niewrażliwość na srebro. - westchnęłam. - A Katherine jest przypadkową wilkołaczycą, ponieważ to Abney'owie zaproponowali wiedźmom członkinię naszego klanu. Akt zemsty.
Gdzieś za moimi plecami usłyszałam warknięcie Lucas'a. Wszyscy pozostali stali nieruchomi. Ale Alec wiedział, że nie sposób było, by ktokolwiek pod moją kompulsją był w stanie skłamać. Musieliśmy się oswoić z myślą, ze zagraża nam jedna z najpotężniejszych wiedźm wraz ze swoim sabatem. Skinął głową.
-Zatwierdzam, aby Lucas i Margaret wraz z Grupą, zawsze towarzyszącej Meg w wyprawach, wyruszyli jeszcze dzisiaj po Katherine.
Za plecami usłyszałam jakieś protesty, lecz Alec zganił je jednym ruchem ręki.
-Nie zapominajmy, że jest ona partnerką Lucasa, a zarazem członkinią naszego klanu. Wiedźmy oraz Abney'owie zagrażając jej bezpieczeństwu, wypowiadają nam otwartą wojnę. Katherine musi sie znaleźć tutaj, bo będzie bezpieczniejsza. Pozostali członkowie klanu mają dobę, aby rozbić swoje obozowiska na moich ogrodach. Skończyłem, a teraz rozejść się.
Wszyscy skinęli głową i zaczęli się rozchodzić.
-Ja również? - mruknęłam pod nosem.
-Z Tobą chcę porozmawiać na osobności. - syknął Alec.
Przewróciłam oczami i odwróciłam się do moich podopiecznych. Uśmiechnęłam się do nich promiennie i skinęłam głową.
-Spisaliście się świetnie. A teraz idźcie i odpocznijcie. Zadbam oto, aby dostarczono wam krew do swoich pokojów.
Mówiąc to spojrzałam na Alec'a. Ten mruknął pod nosem wiązankę przekleństw i rozpoczął rozmowę ze służącą, która stała obok. Roześmiałam się i odwróciłam twarza do Reveny i Jamie'go.
-Dziękuję.
Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, który zaraz zniknął.
-Stało się coś?
-Mhm. - mruknęła. - Chciałam Cię przeprosić.
Zakrztusiłam się śliną słysząc słowa wypadające jej z ust. Spojrzałam na nią i nie próbowałam nawet ukryć zaskoczenia.
-Za co?
-Miałaś rację, Mistrzyni. - zachichotała pod nosem, a ja przewróciłam oczami. - Powinnam współpracować. Gdybym tak zrobiła, Tom nie leżałby teraz w klinice.
Moje zaskoczenie osiągnęło skalę Mount Everest. Złapałam ją za podbródek i uśmiechnęłam się.
-Nie zaprzątaj sobie tym głowy, Reveno. - powiedziałam czule. - Tom to kawał skurczybyka. Wyjdzie z tego. - Odwracając się do pozostałych, mruknęłam. - A teraz udajcie się do swoich kwater i urządźcie je w wygodny dla siebie sposób, bo wygląda na to, ze dłużej tutaj zabalujemy.
Uśmiechnęłam się do nich blado, lecz spoważniałam gdy odwróciłam się do Alec'a.
-Chodźmy do mojego pokoju. - mruknęłam. - Tam przynajmniej nie ma głupich książek, które ukrywają mój barek.
Alec próbował stłumić śmiech i ruszył w stronę kwater dla gości. Rozdrażniona poszłam za nim. Wewnątrz rezydencja naszego dowódcy zapierała dech w piersiach. U sufitu wisiały kryształowe żyrandole, na ścianach wisiały obrazy naszych poległych braci w czasie wojny, na długości całego korytarza leżał krwistoczerwony dywan. Ohh, ależ kusiło, żeby się na nim położyć. Po prawej stronie znajdywały sie olbrzymie, drewniane okna, przez które można zauważyć piękny staw znajdujący się w otoczeniu ogrodu zapierającego dech w piersi. Gdy weszliśmy po schodach na górę, poczułam tęsknotę za pięknym widokiem. Nigdy się nim nie nasycę. Odruchowo odwróciłam się za plecy i lekko się uśmiechnęłam.
-Kogo tak wypatrujesz? - wyrwał mnie głos Alec'a.
Odwracając się rzuciłam jemu złowrogie spojrzenie.
-Z pewnością nie Twojej przystojnej twarzy. - mruknęłam

Rozdział Drugi "Trening czyni mistrza"

Po przebudzeniu dano mi wyraźnie do zrozumienia, ze odejście jest wykluczone. Mijały dni, a nam nie pozwolono ruszyć się z siedziby dowódcy. Alec wraz z pozostałymi wampirami, mającymi względy u rządzącego nami dupka, zwoływały każdego dnia radę, aby rozstrzygnąć kłopotliwą sytuację. Oczywiście ja pozostałam wykluczona, stwierdzając, że jestem nieobiektywna w tej sprawie i nie mam prawa głosu. Powiedziałam Alecowi co o tym myślę i od tamtej pory nawet nie wolno mi było podsłuchiwać rozmów. Każdego dnia podsyłano do mnie wampiry, które były pod moją opieką, abym poszła z nimi polować. Dowódca zarządził, że powinnam nauczyć ich tropić człowieka po to, aby szybko i bezboleśnie upić z niego krew. Co by zrobić na złość Alecowi postanowiłam, że pozmieniam nieco swój tok szkolenia. Jeśli faktycznie większość idiotów zagłosuje za tym, żeby wyruszyć na wojnę, nie mogłam pozostawić moich podopiecznych na pewną śmierć z rąk doświadczonych zabójców z Missouli.
Dzisiejszego dnia ruszyliśmy na wschodnie pola od Spokane, gdzie zeszłego lata patrolowałam teren. Właśnie w tamtym miejscu Abney'owie wychodzili na polowania. A to wszystko z powodu pobliskiego kampusu uczniów, stających się częstymi ofiarami wampirów. Nasz klan wolał polować na zwierzynę lub obce wampiry i to z nich wysysać krew, aczkolwiek mało z nas potrafiło odmówić sobie afrodyzjaku, którego dostarczał nam człowiek. Mimo to zdołałam wywalczyć, aby nie polować na mieszkańcach Spokane. Problem polegał na tym, że tygodniowo ginęło od jednego do dwóch studentów. Wszyscy wiedzieliśmy czyja to sprawka.
Weszliśmy na kampus i zaprowadziłam moich podopiecznych prosto na boisko, gdzie ludzie spędzali czas na rozrywki. Cała dziesiątka wampirów podeszła do mnie i uważnie wsłuchiwała się w to, co miałam im do powiedzenia.
-Doskonale wiecie, po co tutaj przyjechaliśmy. - powiedziałam. - Na początek radzę wam, aby nikt nie ruszał ludzi. Możecie o tym nie być poinformowani. Otóż każdy człowiek w Spokane i okolicach jest pod ochroną naszego klanu. Nie możemy ich ruszać, a w wolnych chwilach zapewniamy im bezpieczeństwo. Dlatego wybrałam to miejsce, kapujecie?
Spojrzałam na pole znajdujące się za ogrodzeniem kampusu. Zmrok coraz bliżej, więc jeśli któryś z Abney'ów miał wyruszyć na polowania, to stanie się to niebawem. Zwróciłam się do moich podopiecznych.
-Powtórzmy to, co najważniejsze. - spojrzałam na Jeffreya. - Po czym orientujemy się, że coś jest nie tak?
-Kiedy wokół nas zapanowała cisza i nie słyszymy zwierząt.
-Brawo, Jeff. - uśmiechnęłam się i spojrzałam na kolejną osobę.- Jak wyczuć obecność wampira z innego klanu, Megan?
-Zajeżdżają zgnilizną, a zarazem świeżością. Mieszanka, którą potrafimy wyczuć. Oznacza to obecność innego wampira.
Wampirzyca dumnie uniosła głowę, a ja posłałam jej szczery uśmiech. Podeszłam do najmłodszego wampira, który stał się praktycznie dzieckiem w naszym klanie. Został on bowiem przemieniony w wieku piętnastu lat. Poczochrałam jego włosy ręką i krzepiąco poklepałam po głowie.
-A skąd wiemy, że to nie jest nasz brat, Jamie?
-Proste. - posłał mi swój promienny uśmiech. - Nasz klan ma w sobie aromat lasów panujących wokół Spokane. Poza tym, rodzi się w nas charakterystyczny słodkawy zapach, dzięki któremu możemy rozpoznać naszego brata, przebywającego długi czas poza terytorium.
-O, tak. - mruknęłam. - Musicie wiedzieć, jak trafić do członka naszego klanu po zapachu krwi. Czasami są tacy wrogowie, którzy potrafią stłumić zapach wampira. Wtedy pozostaje słodki aromat naszych braci, dzięki którym jesteśmy w stanie rozpoznać siebie nawet w największym gównie.
Rzuciłam szybkie spojrzenie za mur i odwróciłam się z powrotem do podopiecznych.
-Jak zabijecie wampira? - spytałam.
Pośród nich zapanowała cisza, a ja rozdrażniona ścisnęłam pięści. Niejednokrotnie im to tłumaczyłam, a oni wiecznie o tym zapominali. Cholera jasna.
-Emily. - mruknęłam. - Czym mogę ciebie zabić?
-Sztyletem.
Wampirzyca spojrzała na moje ostrze, schowane za pasek czarnych spodni. Przewróciłam oczami i zasłoniłam go żakietem, który miałam na sobie.
-Czymś, co jest osiągalne dla pozostałych, moja droga.
Emily westchnęła i spojrzała mi w oczy.
-Mogę przebić Ciebie kołkiem, odciąć lub oderwać Tobie głowę.
-Świetnie. - mruknęłam. - A jeśli nie masz kołka i wampir jest od Ciebie silniejszy?
Znów nastała cisza. Podeszłam do jednego z moich podopiecznych.Mężczyzna miał krótkie włosy, więc pochyliłam się nad nim i wysunęłam swoje kły. Podrażniłam nimi jego skórę, w skutek czego chłopaka przeszły dreszcze. Zachichotałam i spojrzałam jemu w oczy.
-Macie rozerwać im gardło. Ale jest jedna rzecz... - odwróciłam wzrok i spojrzałam po twarzach towarzyszy. - Nie wolno wam wziąć ani jednego łyka krwi klanu Abney'ów.
-Tak jak Ty to zrobiłaś? - warknęła Revena. - Będą mieli nad nami władzę.
-Nie do końca. Otóż to nie wampiry nad wami zapanują, tylko wiedźmy będące z nimi w sojuszu. - odpowiedziałam, patrząc jej w oczy.
Ta wampirzyca była wyjątkowo irytująca. Zawsze starała się być o krok przed pozostałymi nowo narodzonymi. Jeśli poczuła satysfakcję, to nikt nie był w stanie powstrzymać jej ego. Nie mogłam dopuścić do tego na łowach. Nie potrafiła współpracować i nie wolno jej było zaufać, bo zawsze wbijała pozostałym nóż w plecy. Podła, aczkolwiek posiadała w sobie niesamowitą charyzmę. Posłałam jej szyderczy uśmiech i zwróciłam się tylko do niej.
-A na czym polega zasada klanu, Reveno?
-Na podporządkowywaniu się dowódcy. - syknęła.
-Nie. Na czym dokładnie, wampirzyco?
-Współpracy z moimi braćmi i lojalności wobec klanu.
Odpowiedziała zbyt cicho, więc powtórzyłam pytanie.
-Na czym jeszcze? - warknęłam. - Masz to powiedzieć głośno i wyraźnie.
-Na współpracy! - wrzasnęła. - Przecież wiem, że to słyszałaś, podła żmijo.
Szczerze się do niej uśmiechnęłam i w mgnieniu oka owinęłam swoje ramię wokół jej szyi. Odgarnęłam włosy i wysunęłam kły. Lekko ugryzłam ją w ucho,  żeby wiedziała, że ze mną nie ma żartów.
-No właśnie, Reveno. - wyszeptałam. - A wiesz co grozi za wystąpienie przeciw swojemu klanowi?
-Egzekucja? - jęknęła.
Wyprostowałam się i schowałam swoje kły. Posłałam jej złowrogie spojrzenie i skinęłam głową. Oczy wampirzycy poszarzały, co oznaczało, że wzbudziłam w niej strach. Świetnie, niech wie, że cenię sobie lojalność i współpracę moich podopiecznych.
Wciągu następnych kliku minut powtórzyłam wszystkie wskazówki, które powinny dotyczyć ataku na wampira. Następnie rozstawiłam swoich podopiecznych tak, żeby mieć wszystkich na oku, a jednocześnie obstawić całe ogrodzenie. Jedni schowali się pośród tłumu, drudzy przyczaili się na dachach, a jeszcze inni schowali się za ogrodzeniem. Zapadł już zmrok, więc nakazałam zwiększyć czujność. Jako mentorka posiadałam możliwość nadawania rozkazów w ich umysłach, lecz oni nie mogli mi odpowiedzieć. Och, to było coś wspaniałego. Robić im wykłady i nie słyszeć w tym żadnego marudzenia. "Macie obserwować pola, jednocześnie mając na oku ludzi. Jeśli coś im się stanie, odpowiemy za to przed Alec'iem." Nie żeby to była jakaś groźba, prychnęłam sama do siebie. Alec zazwyczaj wykorzystywał te osoby jako służba w swojej siedzibie. Odsyłano ich wtedy na szkołę przetrwania dla naszego instynktu drapieżcy i żądzy krwi. W Spokane można było znaleźć wiele domów publicznych, gdzie wampir mógł zaspokoić swoją żądzę krwi oraz pożądanie seksualne. Znajdowały się tam kobiety i mężczyźni, którzy wiedzieli o istnieniu wampirów i oddawali się nam we władanie. Delikwent, który nie dopełnił swojego obowiązku, trafiał tam i usługiwał ludziom, nie mogąc ich dotknąć.
Rzuciłam spojrzenie w kierunku każdego podopiecznego, aby sprawdzić, czy zrozumieli. Wszyscy skinęli głowami. "Świetnie" zaśmiałam się w duchu tak, aby mogli usłyszeć mój śmiech."Jeśli cokolwiek się przydarzy, Jamie i Revena mają się u mnie stawić, jasne?" Nie oczekiwałam innej odpowiedzi jak przytaknięcia, więc wskoczyłam na ogrodzenie. Dzięki moim umiejętnościom pokryłam się ciemnością i zamaskowałam swój zapach tak, że tylko najstarsze wampiry byłyby w stanie odnotować moją obecność tutaj. Mijały godziny, lecz nikt się nie pojawił. Już miałam odwoływać poszukiwania, kiedy zaleciał do mnie smród zgnilizny z charakterystycznym zapachem Abney'ów. Uśmiechnęłam się pod nosem i spojrzałam na moich kompanów. Część z nich wyczuła zapach wampira, więc z jeszcze większą satysfakcją czekałam, aż ustalą gdzie się ukrywa. W razie niepowodzenia jestem w doskonałym miejscu, aby ruszyć im na ratunek. Wiedząc, że Megan ma największe możliwości spojrzałam na nią. "Ilu jest wampirów, moja droga Megan?" Pytanie mogli usłyszeć wszyscy moi podopieczni. Wampirzyca wciągnęła powietrze i pokazała mi na palcach, że troje. "Świetnie, dziewczyno!" Obrzuciłam wzrokiem pozostałych. Jamie stał niespokojny, ponieważ to było jego pierwsze zetknięcie z takim niebezpieczeństwem. Miałam ochotę posłać mu odrobinę swojej kojącej magi, lecz musiał się przyzwyczaić, że nie będzie wiecznie moim podwładnym. Z zatroskaną miną przyjrzałam się jemu dokładnie. "Skupcie się, nie dajcie się rozproszyć lękowi. Niektóre osoby z was są pierwszy raz na polowaniu, dlatego też będę mieć na nich oko." Zauważyłam, że Jamie się uśmiecha i rozluźnia. W duchu aż krzyczałam z radości. Kiedy już upewniłam się, że wszystko jest jak należy, zaczęłam obserwować naszych obcych. Jeden skorzystał z przykrywki nocy i starał się użyć kompulsji tak, że każdy kto na niego spojrzy, nic nie zauważy. Nie byłam pewna, czy moi podopieczni zdają sobie z tego sprawę. "Jeffrey, Tom, Megan. Spójrzcie na lewą stronę pola. Jeśli coś widzicie kiwnijcie głową." Ku mojej zgrozie, żaden z nich nie zauważył zbliżającego się do nich wampira. A więc ten osobnik musiał być potężny. Dwaj pozostali skradali się na brzegu pola, a tych już bez żadnego problemu wyczaili moi uczniowie. Emily i Jamie już zaczęli się skradać do postaci zbliżającej się na niebezpieczna odległość. Mieli sekundę, aby zaatakować, bo inaczej wampir ich wyczuje i odeprze atak. Oni jednak nie zdawali sobie z tego sprawy."Do cholery, Jamie, Emily! Wyniucha was! Teraz już nie ma odwrotu, atakować go!"  Wampiry automatycznie ruszyły do przodu. Gdyby moje serce biło, to właśnie w tym momencie by mi stanęło. Martwiłam się o tego małego brzdąca. Ku mojej uldze, Emily zaszła wampira od tyłu. Jednym ramieniem zablokowała ręce w dźwigni, a drugim odchyliła mu szyję. Jamie bez wahania ruszył na wampira i rozszarpał mu gardło. Tylko tego nie łykaj, mówiłam sama do siebie. Druga sylwetka, która była w pobliżu, nie zdążyła odeprzeć ataku, bo już otoczyła go Revena, Jeffrey, Tom, Rachel i Steve. Wiedziałam, że sobie poradzą. Jeff i Revena byli jednymi z najlepszych nowo narodzonych, których już wcześniej brałam napolowania. Podekscytowana zapomniałam o tym, że trzeciego osobnika nikt nie jest w stanie zauważyć. Zrzuciłam z siebie osłonę, lecz wciąż ukrywałam zapach. Pobiegłam w stronę Megan i nakazałam w myślach, aby wróg nic nie usłyszał. "Tego jednego żadne z was nie mogło zauważyć" mruknęłam dziwnie podirytowana tą sytuacją. "Ukrywa się pod kompulsją. Ci, którzy wykończyli już swoje ofiary, macie trzymać się na baczności i pilnować pleców drugiego. WSZYSCY!" Uśmiechnęłam się pod nosem na myśl o minie Reveny, która musiała usłyszeć moją groźbę, determinację i rozkaz w głosie. Wskazałam Megan, gdzie ma ruszyć. Wykonała moje polecenie, a ja w mgnieniu oka stanęłam obok Louisa.
-Ja mogę go zauważyć. - wyszeptał.
Zbyt głośno, pomyślałam. Mógł go usłyszeć. Przeciwnik jednak skupił się na jatce, która miała miejsce po drugiej części pola. Nie zmienia to faktu, że zaskoczyło mnie to, iż młody wampir, zbudzony zaledwie w tamtym roku, potrafił go zauważyć."Świetnie. Atakujesz razem ze mną. Nial i Megan macie się włączyć, kiedy zrzuci swoją kompulsję." Nie mówiąc nic więcej przeskoczyłam ogrodzenie i znalazłam się na polanie. Stało się to ciut za późno, ponieważ przybysz zdążył zaatakować. Na cel obrał sobie Toma. Krew trysnęła z jego szyi, a ja rozwścieczona rzuciłam się na Abney'a. Obaliłam go swoją masą ciała. Skądś znałam tą twarz, lecz to nie miało teraz znaczenia. Podniosłam go i grzmotnęłam ponownie na ziemię. Wampir wyszedł z szoku i zerwał się na nogi.
-Murrey'ówna. Ty i Twoje szczeniaki ruszyliście na polowania? - jego śmiech rozdarł ciszę niczym grzmot w najstraszliwszej burzy. -Trenujesz ich?
-Nie Twój interes. - warknęłam.
Ukradkiem oka spojrzałam na Toma, przy którym znalazła się Emily. Dobrze, że trafiła do mojej grupy, bo jako jedna z nielicznych w swojej mocy posiadała zdolności uzdrawiające. Dzięki Bogu. Rozkojarzona ocknęłam się w momencie, gdy napastnik rzucił się na mnie. Zrobiłam unik i zwinnie owinęłam ramię wokół szyi. Cisnęłam nim znów na podłogę.
-Przestań. - ryknął.
-To dopiero początek.
Zza paska wyciągnęłam sztylet i dostrzegłam błysk w jego oku, kiedy zauważył ostrze.
-Grupa Śmierci. - wyszeptał.
Wstał gwałtownie i znów się na mnie rzucił, lecz tym razem nie dałam się zaskoczyć. Kopnęłam go z taką siła, że odleciał na kilkanaście metrów. Nie zdążył upaść, bo momentalnie przy nim byłam i podcięłam sztyletem nogi, aby nie mógł wstać. Wrzasnął, tak głośno, że zaczęłam się martwić o to, czy któryś ze studentów nie zorientuje się, co jest grane. Dosiadłam go okrakiem, umiejscawiając się na jego klatce piersiowej. Nie było już możliwości, żeby mi uciekł. Za plecami poczułam obecność siedmiu wampirów, którzy byli gotów stanąć w mojej obronie. To jest moja szansa, pomyślałam. Skupiłam całą swoją moc na nim, aby użyć kompulsji. Wtedy moja osłona zapachu legła w gruzach.
-Margaret. - warknął.
-Milcz! - wrzasnęłam wysuwając kły.
-Zabiliście mojego brata. - nie dawał za wygraną. - Jesteś już  martwa.
Spojrzałam w jego oczy i uśmiechnęłam się z satysfakcją.
-Z którym sabatem nawiązaliście sojusz? - powiedziałam łagodnym głosem.
Sama zdziwiłam się łatwością, z jaką przyszło mi wypowiedzieć te słowa. Wiedziałam, że ten wampir używa potężnej mocy. Podobnie jak Henry. Oho! Dopiero teraz prawda mnie uderzyła ze zdwojoną siłą. Zabiliśmy mu brata, Henry'ego. Stąd sądziłam, że go znam. Przesłuchiwałam go w dokładnie taki sam sposób jak tego tutaj. Skrzywiłam się i zwiększyłam moc na tyle, aby przestał opierać się mojej kompulsji.
-Odpowiedz mi, kochany. - powiedziałam melodyjnym głosem.
-Sabatem pod pieczą Elzy.
O cholera. Jest gorzej, niż myślałam. Poczułam, jak ciary mnie przeszly po plecach.
-To ona zaczarowała waszą krew? To jej są poddane wampiry z klanu Abney?
-Skąd wie..
-Zadałam pytanie, kochany.
Zwiększyłam dawkę mocy i skupiłam się na tym, co gra w jego głowie. W jego wspomnieniach zauwazyłam przebłyski koła wiedźm, odprawiających rytuał. Po środku okręgu stała Elza wraz z John'em. Cała zesztywniałam i skupiłam się na wymawianych słowach. Z ulgą stwierdziłam, że to nie ona wypowiedziała zaklęcie, które związało z nimi wampiry.
-Dlaczego chcą krwi wilkołaka? - zapytałam. - Dlaczego akurat Katherine?
-Elza zwróciła się do nas z prośbą o złapanie jakiegokolwiek wilkołaka. - mówił z nieobecnym wzrokiem. - Postanowiliśmy dostać waszą członkinię klanu, chcąc uderzyć prosto na was.
Zmarszczyłam brwi. Chęć zemsty i jednocześnie wypełnienie polecenia wiedźm? Nie próbując dowiedzieć się, kogo chcą uzdrowić, skupiłam się na innej sprawie.
-Co będziecie z tego mieli?
Milczał. Jeszcze bardziej wsiąknęłam w głąb jego głowy i wydobyłam tylko jedno słowo. Srebro.
-Co jest z tym srebrem? - powtórzyłam melodyjnym głosem.
-Obiecały nałożyć na nas odporność na działanie srebra.
To mi wystarczyło. Zakończyłam seans magii i uwolniłam go z kompulsji. Jego oczy momentalnie stały się czerwone z wściekłości i żądzy krwi. Próbował mnie z siebie zepchnąć, lecz naparłam sztyletem na jego serce.
-Ostatnie życzenie? - mruknęłam.
Wampir wyrwał swoją rękę z uścisku i posłał ją w moją twarz. Syknęłam i momentalnie jedną dłonią przytrzymałam jego nadgarstek za głową, jednocześnie wbijając kolano w żebra. Gdyby był człowiekiem, już miałby je połamane. Wiedząc, że ma marne szanse na ucieczkę, spojrzał mi w oczy i splunął.
-Spłoń, parszywa suko. - warknął.
-Może w swoim czasie.
Kończąc zdanie pchnęłam sztylet z całej siły i poczułam, że jego ciało sztywnieje. Wyciągnęłam z niego ostrze i wytarłam je w bluzkę Abney'a. Schowałam go za pasek i powoli wstałam na nogi. Skupiłam się na spaleniu ciała, więc po chwili obcy wampir stanął w płomieniach. Jak juz mówiłam, nieprzeciętne umiejętności. Odwróciłam się powoli w stronę swoich podopiecznych. Stali z praktycznie przerażeniem w oczach.
-Stało się coś? - spytałam spokojnie.
-Jesteś niesamowita. - jęknął Jamie. - Już wiem dlaczego dowódca pokłada w Tobie tyle wiary, a Grupa Śmierci opiera się głównie na Tobie i nim.
Roześmiałam się i podeszłam, aby przytulić wampira do siebie.
-Nie przeceniaj mnie, młody. - poklepałam go po plecach. - Bywają bardziej niebezpieczne wampiry, niż ja.
-Akurat. - burknął, uśmiechając się szeroko.  
___________________________________________________________________________________
Moi kochani! Stwierdziłam, że te rozdziały mam strasznie długie, więc staram się je porozdzielać na akcje. Mam nadzieję, że jakoś to będzie.