wtorek, 5 stycznia 2016

Rozdział Trzeci

Droga do siedziby minęła bardzo szybko, ponieważ Tom potrzebował natychmiastowej opieki. W momencie gdy tylko zajechaliśmy na podjazd, chwyciłam go i pognałam do naszej uzdrowicielki. Zrobiła wielkie oczy, ale nie protestowała. Zniesmaczona zapachem krwi zmieszanej z piaskiem, wyszłam z gabinetu i zauważyłam wszystkie wampiry, przebywające w posiadłości. Wśród nich mogłam zauważyć moich podopiecznych. Wyprostowałam się i uśmiechnęłam szeroko.
-A co to, komitet powitalny?
Do przodu wyszedł wściekły Alec. Jego oczy pałały czernią, co oznaczało kłopoty dla mnie. Gestem ręki wskazał, aby pomruki w sali zamilkły.
-Co Ty sobie wyobrażasz, Margaret? - ryknął. - Naraziłaś na niebezpieczeństwo nowo narodzonych!
-Hej! - oburzyłam się. - Ja tylko staram się uchronić ich przed pewną śmiercią, kiedy Ty zadecydujesz za idiotyczną misją zbawiania świata!
Do przodu wyszli Louis i Megan. Stanęli mi za plecami i niepewnie zaczęli tłumaczyć.
-Wybacz nam, panie. - zaczęła Megan. - Margaret starała się zapewnić nam bezpieczeństwo w każdy możliwy sposób. Poszłoby nam idealnie, gdyby nie wampir, który ukrył się pod kompulsją.
-Pod kompulsją? - powiedział zaskoczony Alec. Po chwili zwrócił ku mnie swoje złowrogie spojrzenie. - Naraziłaś ich na potyczkę z potężnym wampirem! Wiesz dobrze, że tylko tacy potrafią użyć podobnych umiejętności! Jesteś świadoma tego, że żaden z nowo narodzonych nie jest w stanie przełamać czegoś takiego?
Prychnęłam i sięgnęłam po Louisa. Popchnęłam go prosto przed oblicze rozwścieczonego Alec'a.
-Też tak myślałam, dopóki on mi nie powiedział, że się mylę.
W sali rozeszły się pomruki, a ja z satysfakcją patrzyłam, jak mój podopieczny przybiera zawzięty i zdeterminowany wyraz twarzy. Nie zamierzał kruszyć się przed władcą. Mój chłopiec.
-To prawda. - powiedział. - Mogłem zauważyć zbliżającego się wampira. Co prawda nie tak wyraźnie, jak Margaret, lecz rozmazaną sylwetkę.
-Margaret? - prychnął wychodzący do przodu Caton. - Od kiedy to pozwalasz nazywać siebie po imieniu.
-Zamknij się, albo wyrwę Tobie ten jęzor. - warknęłam. - Wszyscy nowo narodzeni są równi nam, nikt nie ma prawa nakazywać im zwracać sie do siebie per "mistrzu".
Caton zmierzył mnie wzrokiem i ściągnął brwi. Miał już cos powiedzieć, kiedy głos Alec'a rozbrzmiał wśród towarzyszy.
-To nie zmienia faktu, że naraziłaś ich na niebezpieczeństwo.
-Jak tylko go zauważyłam, to sama ruszyłam na tego sukinsyna! -wykrzyknęłam. - Nie wiedział nawet o mojej obecności!
-Jakim cudem? - syknął Caton. - Capisz na kilometr.
Podeszłam do niego i rzuciłam nim przez długość pokoju. Natychmiastowo znalazłam się obok niego i przystawiłam sztylet do szyi.
-A takim to cudem, że nie każdy jest totalnym nieudacznikiem,żerującym na ochronie innych. - warknęłam w jego ucho i wysunęłam kły. - Zapominasz, że zanim dołączyłam do klanu, włóczyłam się sama przez prawie sto lat, walcząc o przetrwanie w czasie cholernej Wielkiej Wojny pośród ras. Zdobywałam wiedzę i trenowałam, a nie chowałam się pod miotłą.
-I co? - wyszczerzył kły. - To daje Tobie prawo do podrygiwania innymi? A może wskoczyłaś do łóżka Alec'owi i Felix'owi, co? Wątpię, żebyś inaczej wyrobiła sobie taką pozycję w klanie. 
-Ścierwo. - syknęłam.
Już miałam znów go cisnąć przez ścianę, lecz złapało mnie troje wampirów, aby mnie powstrzymać. Zaczęłam się szarpać i warczeć. Cała ta sytuacja mnie wściekła i nie potrafiłam się opanować. Miałam ochotę dorwać go, zadać ból jakiego nigdy nie poczuł, rozerwać każdą część jego ciała, osuszyć z krwi i patrzyć jak kona pod mocą mojej kompulsji.
-Wystarczy tego! - ryknął Alec. - Czy ktokolwiek uciekł?
Pokręciłam głową i zwróciłam wzrok na przestraszonych podopiecznych.
-Przepraszam, jeśli naraziłam was na niebezpieczeństwo. Według naszego dowódcy powinniście siedzieć w lesie i czekać na czerwonego kapturka, żeby wiedzieć, jak wysączyć z niego krew. -odwróciłam się w stronę Alec'a. - I czekać, aż inny klan ponownie w nas uderzy, bez wahania zabijając każdego, kto stanie jemu na drodze.
Alec natychmiast znalazł się obok mnie i uderzył w twarz tak mocno, że poleciałabym przez ścianę, gdyby nie chwyt Lucasa stojącego niedaleko. "Zamknij się, idiotko. Nie widzisz, że podważasz jego autorytet? Spójrz na Caton'a i jego przydupasów. Patrzą na Alec'a jak na obiad." Dopiero teraz zauważyłam, jakie to mogło mieć konsekwencje. Wyrwałam się z uścisku Luc'a i spojrzałam w czarne oczy Alec'owi.
-Wybacz mi, Alec'u. - skłoniłam lekko głowę.
Dowódca zmierzył mnie gniewnym wzrokiem i rozgrzmiał władczo.
-Zaprowadźcie ją do lochów. - syknął. - Oddajcie w ręce Sparinowa.
Zesztywniałam. To imię nie znaczyło nic dobrego, ponieważ należało do wampira, który nie słynął z delikatności. Co gorsza, on stawał na czele wszystkich tortur. Uniosłam głowę wysoko i spojrzałam w oczy Alec'a. Ruszyłam bez sprzeciwu, kiedy dwóch wampirów popchnęło mnie w kierunku drzwi.
-Poczekajcie. - powiedział Jamie. - Ona przesłuchała tego wampira.
Odwróciłam się do niego i pokręciłam głową. "Nie wplątuj się w to, Jamie. Dowódca jest tak wściekły, że wyśle Ciebie razem ze mną na pieprzone tortury." Wampir wzruszył tylko ramionami i skłonił się przed Alec'iem. Ten z kolei posłał mi groźne spojrzenie i zwrócił się do nowo narodzonego.
-Jak Tobie na imię?
Chłopak podniósł dumnie głowę i odpowiedział bez zająknięcia.
-Jamie.
-A więc, Jamie.. - zaczął łagodnym tonem Alec. - Co miałeś na myśli mówiąc, że Twoja Mistrzyni przesłuchała wampira?
Warknęłam na określenie mojej pozycji. Naprawdę nie znoszę tego tytułu!  Szarpnęłam się i wyszczerzyłam kły do wampirów, które nie dawały mi podejść do podopiecznego. Alec i Jamie nie zwrócili na mnie uwagi i patrzyli sobie prosto w oczy.
-Poczułem potężną magię, która zawładnęła Margaret.
-Mistrzynię. - poprawił go Alec.
-Gówno prawda. - warknęłam na Alec'a.
Poczułam szarpnięcie za ramię i skrzywiłam się z lekkiego bólu, który mi to sprawiło. Jakiś wampir coś do mnie mowil, lecz cała swoją uwagę skupiłam na dwóch mężczyznach stojących przede mną.
-Ten wampir powiedział, że zabiliśmy jego brata.
-Nie wy, tylko ja. - syknęłam. - Był bratem Henry'ego. Zgaduję, że rodzonym.
Alec wyglądał na zaskoczonego. Nakazał gestem ręki, żeby mnie puszczono i wbił we mnie swój wzrok.
-Rzadko spotykane zjawisko. - mruknął. - O jakiej magii mówi Twój podopieczny?
Westchnęłam i stanęłam przed Jamie'm tak, żeby w razie czego każde niebezpieczeństwo przejąć na siebie. Obrzuciłam wzrokiem część obecnych i mruknęłam.
-Kompulsją.
-Nie prawda. - dodał Louis. - Wyczułem wypływającą z niej o wiele większą magię. Poza tym.. - zamyślił się na chwilę, po czym dodał. - Margaret zdobyła odpowiedzi, które nie wypadły z ust Abney'a.
-To niemożliwe. - usłyszałam głos jednego z kolegi Catona. -Tamten wampir musiał być potężny, a Meg nie włada aż taką magią, która mogłaby zmusić go do usługiwania jej. - nabrał głośno powietrza. - Ba! A tym bardziej do mieszania w jego głowie!
-Nie doceniacie Margaret.
Te słowa dodał nowy głos, który doskonale wyrył mi się w pamięć. Zdumiona odwróciłam się stronę Reveny. Puściła do mnie oko i spojrzała na Alec'a.
-Myślę, że Margaret. - słysząc chrząknięcie dowódcy poprawiła się. - Myślę, że Mistrzyni, wtargnęła do głowy tego wampira. Jej oczy wtedy były nieobecne, wpatrywała się w niego jak w obrazek. Na końcu sprawiła, że ciało obcego z Missouli spłonęło. To był pokaz niesamowitej mocy, panie.
Skłoniła się i wycofała do szeregu moich podopiecznych. Jamie, Louis i Megan wciąż stali przed pozostałymi. Spojrzałam w kierunku Alec'a i oczekiwałam na cokolwiek. Ten patrzył na mnie nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Czego się dowiedziałaś?
Odchrząknęłam i powiedziałam donośnym głosem, kryjąc lęk przed zebranymi informacjami.
-Klan z Missouli nawiązał pakt z Elzą i jej sabatem. - w pomieszczeniu rozległy się pomrukiwania. - Na szczęście to nie z nią jestem powiązana. Nie wiem też, kogo chcą uleczyć. Natomiast dowiedziałam się, że wiedźma obiecała im niewrażliwość na srebro. - westchnęłam. - A Katherine jest przypadkową wilkołaczycą, ponieważ to Abney'owie zaproponowali wiedźmom członkinię naszego klanu. Akt zemsty.
Gdzieś za moimi plecami usłyszałam warknięcie Lucas'a. Wszyscy pozostali stali nieruchomi. Ale Alec wiedział, że nie sposób było, by ktokolwiek pod moją kompulsją był w stanie skłamać. Musieliśmy się oswoić z myślą, ze zagraża nam jedna z najpotężniejszych wiedźm wraz ze swoim sabatem. Skinął głową.
-Zatwierdzam, aby Lucas i Margaret wraz z Grupą, zawsze towarzyszącej Meg w wyprawach, wyruszyli jeszcze dzisiaj po Katherine.
Za plecami usłyszałam jakieś protesty, lecz Alec zganił je jednym ruchem ręki.
-Nie zapominajmy, że jest ona partnerką Lucasa, a zarazem członkinią naszego klanu. Wiedźmy oraz Abney'owie zagrażając jej bezpieczeństwu, wypowiadają nam otwartą wojnę. Katherine musi sie znaleźć tutaj, bo będzie bezpieczniejsza. Pozostali członkowie klanu mają dobę, aby rozbić swoje obozowiska na moich ogrodach. Skończyłem, a teraz rozejść się.
Wszyscy skinęli głową i zaczęli się rozchodzić.
-Ja również? - mruknęłam pod nosem.
-Z Tobą chcę porozmawiać na osobności. - syknął Alec.
Przewróciłam oczami i odwróciłam się do moich podopiecznych. Uśmiechnęłam się do nich promiennie i skinęłam głową.
-Spisaliście się świetnie. A teraz idźcie i odpocznijcie. Zadbam oto, aby dostarczono wam krew do swoich pokojów.
Mówiąc to spojrzałam na Alec'a. Ten mruknął pod nosem wiązankę przekleństw i rozpoczął rozmowę ze służącą, która stała obok. Roześmiałam się i odwróciłam twarza do Reveny i Jamie'go.
-Dziękuję.
Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, który zaraz zniknął.
-Stało się coś?
-Mhm. - mruknęła. - Chciałam Cię przeprosić.
Zakrztusiłam się śliną słysząc słowa wypadające jej z ust. Spojrzałam na nią i nie próbowałam nawet ukryć zaskoczenia.
-Za co?
-Miałaś rację, Mistrzyni. - zachichotała pod nosem, a ja przewróciłam oczami. - Powinnam współpracować. Gdybym tak zrobiła, Tom nie leżałby teraz w klinice.
Moje zaskoczenie osiągnęło skalę Mount Everest. Złapałam ją za podbródek i uśmiechnęłam się.
-Nie zaprzątaj sobie tym głowy, Reveno. - powiedziałam czule. - Tom to kawał skurczybyka. Wyjdzie z tego. - Odwracając się do pozostałych, mruknęłam. - A teraz udajcie się do swoich kwater i urządźcie je w wygodny dla siebie sposób, bo wygląda na to, ze dłużej tutaj zabalujemy.
Uśmiechnęłam się do nich blado, lecz spoważniałam gdy odwróciłam się do Alec'a.
-Chodźmy do mojego pokoju. - mruknęłam. - Tam przynajmniej nie ma głupich książek, które ukrywają mój barek.
Alec próbował stłumić śmiech i ruszył w stronę kwater dla gości. Rozdrażniona poszłam za nim. Wewnątrz rezydencja naszego dowódcy zapierała dech w piersiach. U sufitu wisiały kryształowe żyrandole, na ścianach wisiały obrazy naszych poległych braci w czasie wojny, na długości całego korytarza leżał krwistoczerwony dywan. Ohh, ależ kusiło, żeby się na nim położyć. Po prawej stronie znajdywały sie olbrzymie, drewniane okna, przez które można zauważyć piękny staw znajdujący się w otoczeniu ogrodu zapierającego dech w piersi. Gdy weszliśmy po schodach na górę, poczułam tęsknotę za pięknym widokiem. Nigdy się nim nie nasycę. Odruchowo odwróciłam się za plecy i lekko się uśmiechnęłam.
-Kogo tak wypatrujesz? - wyrwał mnie głos Alec'a.
Odwracając się rzuciłam jemu złowrogie spojrzenie.
-Z pewnością nie Twojej przystojnej twarzy. - mruknęłam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz