niedziela, 6 marca 2016

Rozdział Piąty "Pierwszy kontakt z wiedźmami"

 
Droga do naszego domu zajęła nam godzinę. Podczas jazdy nie obyło się bez kazań prawionych na temat mojej diety. Co im do tego, czy żywię się krwią zwierząt, czy krwią ludzi? Poza tym, czasami pożywiam się wampirami, które zagrażają mi, mojemu klanowi oraz ludzi mieszkających w Spokane. Na początku z nimi dyskutowałam, ale stwierdziłam, że to jest bez sensu. Nie zrozumieją tego i już. Moim wybawieniem okazało się dojechanie pod dom, gdzie czekała już na nas gotowa Katherine. Lucas wybiegł i rzucili się w ramiona.
-Zakochani są obrzydliwi. - burknęłam.
-Nie przesadzaj. - odpowiedział uśmiechnięty Robbie. - Sama kiedyś zobaczysz, jak to jest.
-Ehe.
Panowie wyszli z samochodu, aby pomóc wnosić bagaże. Ja w tym czasie pobiegłam do swojego pokoju, żeby zabrać swoje rzeczy osobiste. Zabrałam zdjęcia, ukrytą gotówkę oraz wszelkie dokumenty. Nagle stanęłam jak wyryta. Z dołu zalatywało mi magią i to nie była wampirza magia. Odetchnęłam z ulgą na myśl, że Kate zdążyła wyjść. Wzięłam torbę przez ramię i otworzyłam okno. Rozejrzałam się, czy nie ma nikogo w pobliżu. Nic jednak nie zauważyłam. Jednym susem zeskoczyłam na dół i pobiegłam do samochodu. Otwierając drzwi, wrzasnęłam do Mason'a, który robił dzisiaj za kierowcę.
-Jedź! - spojrzałam za okno. - W pobliżu są wiedźmy, rzuciły zaklęcie na mieszkanie.
Spojrzałam smutno na Kate, która nie była jeszcze niczego świadoma. Przyjaciółka zaskoczona wpatrywała się w Lucas'a. No, to by było na tyle z ukrywania przed nią sprawy. Zorientowałam się, że nie ruszyliśmy z podjazdu.
-Na co czekasz?! - warknęłam.
-Może nie być innej okazji, żeby je zlikwidować. - odpowiedział spokojnie Mason.
Ogarnęła mnie furia. Nie jesteśmy przygotowani na walkę z wiedźmami. Co on sobie do cholery myślał? Nawet Grupa nie była w stanie stanąć samej w pojedynkę z tym sabatem czarownic. Byłam tak wściekła, że moc wybywająca się ze mnie, powybijała szyby samochodu.
-Ruszaj, idioto. - warknęłam głośniej, niż bym tego chciała. -Nie możemy z nimi walczyć!
Siedzący obok Adrian objął mnie ramieniem. Teraz dopiero zdałam sobie sprawę, że cała się trzęsę. Czy oni nie wiedzą, do czego jest zdolna zdeterminowana wiedźma? Oni chcą dostać Kate, a my nie możemy do tego dopuścić. Ku mojej uldze samochód ruszył do przodu. Niespokojna przez całą drogę odwracałam się do tyłu, żeby być pewną, że nikt za nami nie jedzie. Dojeżdżając do rezydencji mój lęk coraz bardziej słabł. Jeśli chodziłoby tylko o mnie, to zapewne aż tak bardzo bym nie panikowała. Ale tu nie chodziło o moją osobę, tylko naszą wilkołaczycę. Na szczęście nie odważą się zadrzeć z wampirami, których jest tutaj blisko kilku setek. Nawet największy głupek by tego nie zrobił. Kiedy tylko zaparkowaliśmy przed budynkiem, pobiegłam do Alec'a. Wyczułam, że siedzi teraz z Caton'em i jego przydupasami. W ciągu kilku sekund moja moc wyważyła drzwi do salonu, a ja wparowałam niczym burza. Zauważyłam wystraszone spojrzenia pomniejszych wampirów oraz zmartwiony wzrok mojego dowódcy. Napomniałam się, że muszę zachowac dobre maniery. Skłoniłam lekko głowę w stronę Alec'a i spojrzałam w jego ponure oczy.
-Mamy problem, Alec.
Skinął głową i nakazał pozostałym wyjść z pomieszczenia. Poczułam na sobie zawistne spojrzenia towarzyszy, lecz teraz to mnie nie bardzo interesowało. Najwyraźniej musieli omawiać teraz coś ważnego dla Caton'a i pozostałych. Odprowadziłam ich wzrokiem do samych wyważonych drzwi i rzuciłam zaklęcie, aby nikt nie podsłuchał. Mimo połamanych wrót, nikt nie miał prawa nas usłyszeć. Podeszłam do Alec'a i przegładziłam ręką włosy. Od czego by tu zacząć.. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na stopy.
-Byliśmy u mnie, o ile dobrze wiesz. Kate czekała na nas pod domem, a ja szybko poleciałam na górę po swoje rzeczy osobiste. -przełknęłam ślinę. - I będąc na górze wyczułam magię wiedźm. - spojrzałam jemu w oczy. - One były w naszym domu!
Dowódca zacisnął pięści, lecz starał się opanować nerwy. Spojrzał na mnie swoimi czarnymi oczami. Z jego gardła wydał się pomruk, lecz twarz została bez wyrazu.
-Jesteś pewna, że to były wiedźmy?
Skinęłam głową i zaczęłam chodzić w kółko, pocierając skroń.
-Całe szczęście, że jej nie było w środku. Przecież gdyby teraz miała z niego wyjść, to nie wiem, co by się stało.
Alec podszedł do mnie i złapał mnie za ramię w geście uspokojenia. Drugą ręką złapał mój podbródek i skierował w kierunku swojej twarzy. Odwróciłam wzrok gdzieś obok przystojnego wampira.
-Spójrz na mnie. - szepnął.
-Ona mogła zginąć. - jęknęłam.
-Popatrz na mnie. - powiedział stanowczym głosem. Westchnęłam i spojrzałam mu w oczy. - Kate jest cała i zdrowa. Wiedźmy spóźniły się z zaklęciem, żeby Kate mogła ucierpieć. Jedyna osoba, która zostałaby pokrzywdzona to..
Alec przerwał w połowie zdania. Wziął głeboki wdech i zamknął oczy, aby zachować spokój. Puścił mój podbródek i cofnął się powoli.
-Alec? - zapytałam zaniepokojona.
Dowódca spojrzał na mnie smutno i pokręcił głową.
-Jesteś pewna, że to Kate była ich celem?
Skinęłam głową i próbowałam domyśleć się, o co chodzi Alec'owi. Kogo innego potrzebowały? To krew Katherine była dla nich najważniejsza. Wykrzywiłam się.
-Przecież ona jest im potrzebna, prawda? - prychnęłam. - Tylko ona może uleczyć jakieś stare ścierwo.
Alec roześmiał się, aczkolwiek nie wyglądał na zbyt szczęśliwego. Stuknął się palcem w czoło i powiedział delikatnie.
-Myśl, mała złośnico. - wykrzywił się. - Kogo pierwszego byś wyeliminowała, żeby zdobyć to, co chcesz?
Wytrzeszczyłam oczy. Debila ze mnie robi, czy co? Wysunęłam kły i uśmiechnęłam sie szyderczo.
-To chyba oczywiste. Na pierwszy cel idą Ci, co sprawiają mi trudności. - wzruszyłam ramionami. - Potem pozostanie mi czysta droga.
Alec skinął głową i spojrzał na mnie z aprobatą.
-Dokładnie. A kto stanowi największe zagrożenie dla wiedźm, Margaret?
-Partner naszej uroczej wilkołaczycy, Lucas. - zmarszczyłam czoło.- W sumie, głupotą jest to, że nie uważają Kate za niebezpieczeństwo. Ten wilczek ma pazurki.
Alec roześmiał się i potarł ręką ramię, w które ugryzła go Kate podczas ich pierwszego spotkania. Blizna pozostała do dzisiaj. Uśmiechnęłam się i cmoknęłam językiem.
-Nie żebyś coś o tym wiedział.
Dowódca przewrócił oczami i spojrzał na mnie z politowaniem.
-Ja bynajmniej nie wkupiłem się w jej łaski.
-Hamuj konie, wampirze. - rzuciłam lekkim tonem. - Po prostu solidarność jajników wygrała. Ale wróćmy do tematu, co?
Lekki i swobodny Alec zniknął. Na jego twarzy znow pojawiło się skupienie, złość, determinacja i chęć zemsty. Tak właśnie wygladał dowódca naszego klanu. Skinął głową i popatrzył na mnie.
-Niewątpliwie Lucas jest zagrożeniem. - przyjrzał mi się dokładnie. - Zapytam inaczej. Kto jest gotów wytępić klan Abney'ów w zemście za swoich braci? Kto kieruje sie wartościami, takimi jak przyjaźń, lojalność, sprawiedliwość i determinacja w dążeniu do swoich celów?
-Grupa Śmierci. - bąknęłam. - Co do pozostałych naszych braci nie mam zbyt wielkiej pewności.
-Margaret. - jęknął Alec. - Kto wybił dziesiątki wampirów z Missouli w zemście za śmierć Carl'a? Kto zabił prawą rękę dowódcy ich klanu? - wbił we mnie wzrok. - Kto sieje postrach pośród nich? I, co najważniejsze, kto byłby w stanie oddać życie za słodką wilkołaczycę z czystej miłości do swojej przyjaciółki?
Spojrzałam na niego przerażona. Złapałam się za głowę i jęknęłam.
-Sądzisz, że to był atak na mnie? - skinął głową. - Czemu?
Alec podszedł i objął mnie w tali. Pocałował w czubek głowy i wymruczał.
-Bo gdyby Katherine była ich celem, to nie znaleźlibyście jej przed domem. Wiedźmy są wystarczająco sprytne, aby wykorzystać swoje moce do porwania. Tym bardziej, że Kate nic nie podejrzewała i wyszła beztrosko na chodnik.
-To jestem w ciemnej dupie. - mruknęłam. - Czemu to zawsze ja mam tak przesrane, co? Równie dobrze mogę sobie zrobić na czole tatuaż "Zabij mnie". Przecież to wyszłoby na to samo.
Alec roześmiał się i odsunął ode mnie. Nagle zwężył brwi i milczał jak grób. Wkurzona jego ciszą odchrząknęłam, a on wyrwał się z transu. Dzięki Bogu!
-Zajmę się tym.
-Dobrze. - skinęłam głową. - Ale jeden warunek.
-Zapowiada się ciekawie. - posłał mi szczery uśmiech. - Słucham Twojej propozycji.
Westchnęłam i spojrzałam jemu w te niebieskie, piękne oczy. Ten pomysł nie przypadnie mu do gustu, ale jeśli chce mi pomóc, to nie ma innej opcji.
-Nie wmieszasz w to klanu. - podniosłam rękę widząc, że chce zaprotestować. - Jeszcze nie skończyłam. Nie wejdziesz również na terytorium Missouli, żeby wywołać wojnę, a nawet, zeby spokojnie podyskutować.
-Zgoda. - powiedział wykrzywiony. - Ale będziesz robić to, co Tobie powiem.
Zaśmiałam się lekko i podeszłam, żeby go poklepać po plecach. Dobrze wie, że nigdy mi to nie wychodzi zbyt dobrze.
-Oczywiście, Alec. Będę posłuszna jak zawsze.
Wychodząc z pomieszczenia usłyszałam, jak nasz dowódca się śmieje. Pocieszający jest fakt, że w takich trudnych sytuacjach potrafimy odnaleźć odrobinę dobrego humoru. Gdyby nie moje krzywe żarty, zginęłabym już dawno temu, bo pewnie popadłabym w depresję. U wampirów niestety zawsze kończy się to śmiercią lub absolutnym szaleństwem. Weszłam do pokoju i zaczęłam pakować swoje rzeczy do torby.. Mimo wszystko wciąż pamiętam o tym, że moi bracia nie chcą mnie widzieć w tej rezydencji. Podeszłam więc do rzuconych wcześniej tenisówek i wsadziłam je do torby sportowej. Następnie zaczęłam pakować do walizki moje wszystkie ubrania i zapięłam zamek. Wzięłam drugą i schowałam do niej swoje przybory kosmetyczne oraz wszystko to, co znajdowało się w moim pokoju. Odstawiając drugą torbę przy drzwiach skapnęłam się, że wszystkie moje rzeczy osobiste pozostały w samochodzie. No nic, może nikt ich nie ruszy do jutra. Przerzuciłam wszystkie swoje rzeczy przez ramię i skierowałam się do wyjścia na ogród. Entuzjazm rozpierał mnie od środka. Miałam ochotę skakać i krzyczeć z radości, że zamieszkam w domku nad tak bajecznym widokiem. Kiedy tylko wyszłam z rezdynecji, poczułam świeży zapach sosen oraz mieszaniny innych drzew. Przy wyjściu rosły równo pościnane krzaki, które tworzyły coś na kształt prostopadłościanu. Idąc dalej ścieżką, po prawej stronie mogłam zobaczyć polany kwiatów. Ścisnął mnie za serce widok plam róż, które miały różnorodne kolory, zaczynając od czerwonych, a kończąc na czarnych. Może Alec pozwoli mi ich trochę pozrywać do bukietu? Po lewej stronie zaś stał pomnik naszego, jakby to nazwać, króla wampirów. To on wprowadził pokój między różne rasy, to właśnie on zapobiegał rozlewu krwi. Wokół niego stało sześć ławek, otaczające je na kształt okręgu. Między nimi można było znaleźć filary, podtrzymujące drewniane zadaszenie. Na rozstaju ścieżki znajdował się piękny, duży, czysty i głęboki staw. Pośrodku niego stała fontanna, a wokół niej pływały delikatne, białe lilie wodne.W odę otaczały niskie krzaki, dzięki którym głębia wydawała się całkiem niewinna oraz atrakcyjna. Po lewej i prawej stronie znajdował się las, będący w zadziwiająco pięknym rozkwicie. Nigdy jeszcze nie widziałam, aby jakiekolwiek zbiorowisko drzew było zielone i rozkwitłe przez cały rok. Byłam świadoma tego, że maczały w tym palce elfy, lecz widok był piękny. Skręciłam ścieżką w kierunku małego domku, znajdującego się na skraju lasu po prawej stronie. Chatka była dość mała, lecz zadbana. W oknach wisiały białe firanki, a na parapetach stały poustawiane doniczki z kwiatami. Już ja o te maleństwa zadbam! Szczęśliwa podbiegłam do drzwi i je otworzyłam. Domek w środku dzielił sie na pięć pokoi. Jeden z nich to była sypialnia, której okna skierowane były na staw. Pod ścianą stało wielkie łoże z czarną, satynową pościelą. Nie mogę się doczekać, kiedy ułoże się na nim i oddam w całości magii snu. Niestety tego mi ostatnio brakuje. Obok była łazienka z dużą wanną, która mogłaby zaspokoić moje potrzeby. Następna była kuchnia. Jako iż pragnienie krwi wzmagało się w nas raz na tydzień, szafki i lodówka wypełnione były przeróżnymi smakołykami, daniami i przekąskami. Za drzwiami można było znaleźć kilka zgrzewek wody mineralnej, a za drzwiami do skrytki alkohol. Niestety czeka mnie polowanie na zwierzynę, ponieważ moje wcześniejsze zapasy wypiły głupie pijawki z Grupy. Podirytowana podeszłąm do następnego pomieszczenia, które okazało się salonem. Na ścianie wisiał telewizor, a przed nim stała duża sofa i fotele, otaczające szklany stolik. Obok ekranu znajdowały się obrazy przedstawiające rezydencję naszego przywódcy z różnych stuleci. Widząc drewnianą chatkę wielkości dziesiejszych garaży, roześmiałam się w głos. Pamiętam, że Alec opowiadał mi o jego planach, kiedy powrócił z Polski. To właśnie tam żyłam i tam mieszkałam. Jestem Polką i przeżyłam tyle wojen mojego narodu, że aż serce ściska mi się na myśl, ile musieliśmy przejść. Mój dowódca znalazł mnie i przemienił, po czym udał się ponownie do USA. Znajomy poinformował go o tej posiadłości. Jak on narzekał na to, ile będzie musiał się przy tym napracować! Nie ukrywam, że nie miałam przy tym ogromnej frajdy, patrząc na zbolałego Alec'a przez nasze ostatnie wspólne dni.
Z uśmiechem na twarzy przeszłam do ostatniego pomieszczenia, które okazało się pokojem gościnnym. Łóżko jednoosobowe, telewizor ustawiony pod ścianą i wielka szafa w kącie. Co prawda był on skromny, aczkolwiek nie spodziewałam się żadnych gości. Rozradowana świadomością, że mam prywatny domek bez żadnych współlokatorów, ruszyłam do sypialni i rozpakowałam swoje torby. Po wykonaniu czynności rzuciłam się na łóżko i zawinęłam się kołdrą.
Obudziłam się następnego dnia w południe, kiedy to usłyszałam głośne stukanie do drzwi. Spojrzałam na budzik, ledwo zmuszając swoje ciało do ruchu. Co prawda spałam dwanaście godzin, co nie zmienia faktu, że odczuwam zmęczenie po takim użyciu moich mocy przez ostatnie dni. Jęknęłam z irytacji i wygramoliłam się z mojego cudownego łoża, którego śmiało mogłabym nazwać najbliższym przyjacielem.
-Lepiej, żebyście mieli dobry powód, aby mnie budzić. - mruknęłam, ziewając.
Ruszyłam na przedpokój i otworzyłam drzwi gościom. Okazało się, że odwiedziły mnie moje pociechy, z którymi najwyraźniej będę musiała się użerać przez długi czas. Na zewnątrz stali Louis, Niall, Megan, Tom, Steve i Jamie. Przystanęłam z nogi na nogę i ponownie ziewnęłam.
-Dzień dobry, moi drodzy. - burknęłam. - Co was sprowadza w moje skromne progi?
Nie czekając na odpowiedź, banda wampirów weszła do mojego domku. Bezczelne dzieciaki nawet nie wytarły butów od błota! Ojj, już oni mi wypiorą wszystkie dywany w tym budynku. Pokręciłam zrezygnowana głową.
-Nie no, nie trudźcie sie. - mruknęłam pod nosem. - Zapraszam do środka.
Wskazałam im gestem ręki, aby weszli do salonu. Louis wyłożył się na długości tapczanu, a Rachel z Megan zajęły miejsca na fotelach. Pozostali stanęli oparci o meble otaczające stół i patrzyli się na mnie wyczekująco.
-Co wy tacy milczący dzisiaj jesteście, hmm? - prychnęłam. - Nagle macie ciche dni?
Steve jako pierwszy przełamał tą nicość i zwrócił się do mnie, zerkając równocześnie na drzwi prowadzące do kuchni. Dzięki Bogu, bo już myślałam, że Alec kazał im poobcinać języki.
-Dzisiaj jest zebranie... - szybko zerknął na mnie, po czym ruszył w kierunku wcześniej obserwowanego pomieszczenia. - .. A Ty jesteś zaproszona.
Przewróciłam oczami widząc, jak chłopak próbuje uruchomić mikser. Trochę technologii i się gubi, idiota.
-Od kiedy to zostałam ponownie włączona do naszej Rady, co? -zapytałam i spojrzałam na podopiecznych.
-Od kiedy to dowódca rozporządził, że priorytetem naszego klanu jest zapewnienie bezpieczeństwa jego członkom. - zaczął znudzony Louis.
Jamie momentalnie wstał, a w jego oczach błyszczała ekscytacja. Mimowolnie uśmiechnęłam się i kiwnęłam mu głową na znak, że ma mówić.
-Alec zadecydował, że nie wywoła wojny. - już miałam wyściskać go z radości, kiedy to chłopiec zaczął kontynuować. - Ale poinformował nas, że podjął odpowiednie środki, by zapewnić bezpieczeństwo Tobie i Kate.
Z kuchni usłyszeliśmy huk i głośne krzyki. Westchnęłam i spojrzałam na Steve'a z politowaniem.
-A może tak podłącz to do gniazdka, geniuszu techniki? -zaproponowałam.
Wampiry w salonie głośno się roześmiały, a Steve nieśmiało się uśmiechnął.
-No tak, to miałoby sens.
Nie zwracając więcej uwagi na buszującego w mojej kuchni wampira, poczułam straszną duchotę w pomieszczeniu. O czym te dzieciaki mówiły? Co ten sukinsyn planuje zrobić? Już ja się tego dowiem. Podeszłam do okna i otworzyłam się na rozszerz. Oparłam sie o parapet i spojrzałam na nowo narodzonych.
-Jakie środki? - zapytałam.
-Tego nie powiedział. - jęknęła Rachel. - Na Twoim miejscu zaczęłabym się bać.
Uśmiechnęłam się do niej i lekko skinęłam głową. Doskonale wiedziałam, że jeśli mój przyjaciel coś postanowi, to stanie na głowie, aby znaleźć najlepsze rozwiązanie, które zapewni bezpieczeństwo jego braciom z klanu. Co gorsza, one nigdy mi się nie spodobały. Żeby nie pokazać po sobie, jak bardzo jestem zaniepokojona, ruszyłam do kuchni i przez ramię zapytałam swoich podopiecznych.
-Kiedy jest to zebranie?

-Za dziesięć minut. - rzuciła nieśmiało Rachel.
______________________________________________________________________________
Witajcie! Przepraszam za to, że dawno nie dodawałam rozdziałów. Teraz będą się one pojawiały regularnie :) W każdy czwartek oraz niedzielę. Miłego wieczoru! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz