Po przebudzeniu dano mi
wyraźnie do zrozumienia, ze odejście jest wykluczone. Mijały dni, a nam
nie pozwolono ruszyć się z siedziby dowódcy. Alec wraz z pozostałymi
wampirami, mającymi względy u rządzącego nami dupka, zwoływały każdego
dnia radę, aby rozstrzygnąć kłopotliwą sytuację. Oczywiście ja
pozostałam wykluczona, stwierdzając, że jestem nieobiektywna w tej
sprawie i nie mam prawa głosu. Powiedziałam Alecowi co o tym myślę i od
tamtej pory nawet nie wolno mi było podsłuchiwać rozmów. Każdego dnia
podsyłano do mnie wampiry, które były pod moją opieką, abym poszła z
nimi polować. Dowódca zarządził, że powinnam nauczyć ich tropić
człowieka po to, aby szybko i bezboleśnie upić z niego krew. Co by
zrobić na złość Alecowi postanowiłam, że pozmieniam nieco swój tok
szkolenia. Jeśli faktycznie większość idiotów zagłosuje za tym, żeby
wyruszyć na wojnę, nie mogłam pozostawić moich podopiecznych na pewną
śmierć z rąk doświadczonych zabójców z Missouli.
Dzisiejszego dnia
ruszyliśmy na wschodnie pola od Spokane, gdzie zeszłego lata
patrolowałam teren. Właśnie w tamtym miejscu Abney'owie wychodzili na
polowania. A to wszystko z powodu pobliskiego kampusu uczniów, stających
się częstymi ofiarami wampirów. Nasz klan wolał polować na zwierzynę
lub obce wampiry i to z nich wysysać krew, aczkolwiek mało z nas
potrafiło odmówić sobie afrodyzjaku, którego dostarczał nam człowiek.
Mimo to zdołałam wywalczyć, aby nie polować na mieszkańcach Spokane.
Problem polegał na tym, że tygodniowo ginęło od jednego do dwóch
studentów. Wszyscy wiedzieliśmy czyja to sprawka.
Weszliśmy na kampus i
zaprowadziłam moich podopiecznych prosto na boisko, gdzie ludzie
spędzali czas na rozrywki. Cała dziesiątka wampirów podeszła do mnie i
uważnie wsłuchiwała się w to, co miałam im do powiedzenia.
-Doskonale wiecie, po co
tutaj przyjechaliśmy. - powiedziałam. - Na początek radzę wam, aby nikt
nie ruszał ludzi. Możecie o tym nie być poinformowani. Otóż każdy
człowiek w Spokane i okolicach jest pod ochroną naszego klanu. Nie
możemy ich ruszać, a w wolnych chwilach zapewniamy im bezpieczeństwo.
Dlatego wybrałam to miejsce, kapujecie?
Spojrzałam na pole
znajdujące się za ogrodzeniem kampusu. Zmrok coraz bliżej, więc jeśli
któryś z Abney'ów miał wyruszyć na polowania, to stanie się to niebawem.
Zwróciłam się do moich podopiecznych.
-Powtórzmy to, co najważniejsze. - spojrzałam na Jeffreya. - Po czym orientujemy się, że coś jest nie tak?
-Kiedy wokół nas zapanowała cisza i nie słyszymy zwierząt.
-Brawo, Jeff. - uśmiechnęłam się i spojrzałam na kolejną osobę.- Jak wyczuć obecność wampira z innego klanu, Megan?
-Zajeżdżają zgnilizną, a zarazem świeżością. Mieszanka, którą potrafimy wyczuć. Oznacza to obecność innego wampira.
Wampirzyca dumnie
uniosła głowę, a ja posłałam jej szczery uśmiech. Podeszłam do
najmłodszego wampira, który stał się praktycznie dzieckiem w naszym
klanie. Został on bowiem przemieniony w wieku piętnastu lat.
Poczochrałam jego włosy ręką i krzepiąco poklepałam po głowie.
-A skąd wiemy, że to nie jest nasz brat, Jamie?
-Proste. - posłał mi
swój promienny uśmiech. - Nasz klan ma w sobie aromat lasów panujących
wokół Spokane. Poza tym, rodzi się w nas charakterystyczny słodkawy
zapach, dzięki któremu możemy rozpoznać naszego brata, przebywającego
długi czas poza terytorium.
-O, tak. - mruknęłam. -
Musicie wiedzieć, jak trafić do członka naszego klanu po zapachu krwi.
Czasami są tacy wrogowie, którzy potrafią stłumić zapach wampira. Wtedy
pozostaje słodki aromat naszych braci, dzięki którym jesteśmy w stanie
rozpoznać siebie nawet w największym gównie.
Rzuciłam szybkie spojrzenie za mur i odwróciłam się z powrotem do podopiecznych.
-Jak zabijecie wampira? - spytałam.
Pośród nich zapanowała
cisza, a ja rozdrażniona ścisnęłam pięści. Niejednokrotnie im to
tłumaczyłam, a oni wiecznie o tym zapominali. Cholera jasna.
-Emily. - mruknęłam. - Czym mogę ciebie zabić?
-Sztyletem.
Wampirzyca spojrzała na
moje ostrze, schowane za pasek czarnych spodni. Przewróciłam oczami i
zasłoniłam go żakietem, który miałam na sobie.
-Czymś, co jest osiągalne dla pozostałych, moja droga.
Emily westchnęła i spojrzała mi w oczy.
-Mogę przebić Ciebie kołkiem, odciąć lub oderwać Tobie głowę.
-Świetnie. - mruknęłam. - A jeśli nie masz kołka i wampir jest od Ciebie silniejszy?
Znów nastała cisza.
Podeszłam do jednego z moich podopiecznych.Mężczyzna miał krótkie włosy,
więc pochyliłam się nad nim i wysunęłam swoje kły. Podrażniłam nimi
jego skórę, w skutek czego chłopaka przeszły dreszcze. Zachichotałam i
spojrzałam jemu w oczy.
-Macie rozerwać im
gardło. Ale jest jedna rzecz... - odwróciłam wzrok i spojrzałam po
twarzach towarzyszy. - Nie wolno wam wziąć ani jednego łyka krwi klanu
Abney'ów.
-Tak jak Ty to zrobiłaś? - warknęła Revena. - Będą mieli nad nami władzę.
-Nie do końca. Otóż to
nie wampiry nad wami zapanują, tylko wiedźmy będące z nimi w sojuszu. -
odpowiedziałam, patrząc jej w oczy.
Ta wampirzyca była
wyjątkowo irytująca. Zawsze starała się być o krok przed pozostałymi
nowo narodzonymi. Jeśli poczuła satysfakcję, to nikt nie był w stanie
powstrzymać jej ego. Nie mogłam dopuścić do tego na łowach. Nie
potrafiła współpracować i nie wolno jej było zaufać, bo zawsze wbijała
pozostałym nóż w plecy. Podła, aczkolwiek posiadała w sobie niesamowitą
charyzmę. Posłałam jej szyderczy uśmiech i zwróciłam się tylko do niej.
-A na czym polega zasada klanu, Reveno?
-Na podporządkowywaniu się dowódcy. - syknęła.
-Nie. Na czym dokładnie, wampirzyco?
-Współpracy z moimi braćmi i lojalności wobec klanu.
Odpowiedziała zbyt cicho, więc powtórzyłam pytanie.
-Na czym jeszcze? - warknęłam. - Masz to powiedzieć głośno i wyraźnie.
-Na współpracy! - wrzasnęła. - Przecież wiem, że to słyszałaś, podła żmijo.
Szczerze się do niej
uśmiechnęłam i w mgnieniu oka owinęłam swoje ramię wokół jej szyi.
Odgarnęłam włosy i wysunęłam kły. Lekko ugryzłam ją w ucho, żeby
wiedziała, że ze mną nie ma żartów.
-No właśnie, Reveno. - wyszeptałam. - A wiesz co grozi za wystąpienie przeciw swojemu klanowi?
-Egzekucja? - jęknęła.
Wyprostowałam się i
schowałam swoje kły. Posłałam jej złowrogie spojrzenie i skinęłam głową.
Oczy wampirzycy poszarzały, co oznaczało, że wzbudziłam w niej strach.
Świetnie, niech wie, że cenię sobie lojalność i współpracę moich
podopiecznych.
Wciągu następnych kliku
minut powtórzyłam wszystkie wskazówki, które powinny dotyczyć ataku na
wampira. Następnie rozstawiłam swoich podopiecznych tak, żeby mieć
wszystkich na oku, a jednocześnie obstawić całe ogrodzenie. Jedni
schowali się pośród tłumu, drudzy przyczaili się na dachach, a jeszcze
inni schowali się za ogrodzeniem. Zapadł już zmrok, więc nakazałam
zwiększyć czujność. Jako mentorka posiadałam możliwość nadawania
rozkazów w ich umysłach, lecz oni nie mogli mi odpowiedzieć. Och, to
było coś wspaniałego. Robić im wykłady i nie słyszeć w tym żadnego
marudzenia. "Macie obserwować pola, jednocześnie mając na oku ludzi. Jeśli coś im się stanie, odpowiemy za to przed Alec'iem."
Nie żeby to była jakaś groźba, prychnęłam sama do siebie. Alec
zazwyczaj wykorzystywał te osoby jako służba w swojej siedzibie.
Odsyłano ich wtedy na szkołę przetrwania dla naszego instynktu drapieżcy
i żądzy krwi. W Spokane można było znaleźć wiele domów publicznych,
gdzie wampir mógł zaspokoić swoją żądzę krwi oraz pożądanie seksualne.
Znajdowały się tam kobiety i mężczyźni, którzy wiedzieli o istnieniu
wampirów i oddawali się nam we władanie. Delikwent, który nie dopełnił
swojego obowiązku, trafiał tam i usługiwał ludziom, nie mogąc ich
dotknąć.
Rzuciłam spojrzenie w kierunku każdego podopiecznego, aby sprawdzić, czy zrozumieli. Wszyscy skinęli głowami. "Świetnie" zaśmiałam się w duchu tak, aby mogli usłyszeć mój śmiech."Jeśli cokolwiek się przydarzy, Jamie i Revena mają się u mnie stawić, jasne?"
Nie oczekiwałam innej odpowiedzi jak przytaknięcia, więc wskoczyłam na
ogrodzenie. Dzięki moim umiejętnościom pokryłam się ciemnością i
zamaskowałam swój zapach tak, że tylko najstarsze wampiry byłyby w
stanie odnotować moją obecność tutaj. Mijały godziny, lecz nikt się nie
pojawił. Już miałam odwoływać poszukiwania, kiedy zaleciał do mnie smród
zgnilizny z charakterystycznym zapachem Abney'ów. Uśmiechnęłam się pod
nosem i spojrzałam na moich kompanów. Część z nich wyczuła zapach
wampira, więc z jeszcze większą satysfakcją czekałam, aż ustalą gdzie
się ukrywa. W razie niepowodzenia jestem w doskonałym miejscu, aby
ruszyć im na ratunek. Wiedząc, że Megan ma największe możliwości
spojrzałam na nią. "Ilu jest wampirów, moja droga Megan?" Pytanie mogli usłyszeć wszyscy moi podopieczni. Wampirzyca wciągnęła powietrze i pokazała mi na palcach, że troje. "Świetnie, dziewczyno!" Obrzuciłam
wzrokiem pozostałych. Jamie stał niespokojny, ponieważ to było jego
pierwsze zetknięcie z takim niebezpieczeństwem. Miałam ochotę posłać mu
odrobinę swojej kojącej magi, lecz musiał się przyzwyczaić, że nie
będzie wiecznie moim podwładnym. Z zatroskaną miną przyjrzałam się jemu
dokładnie. "Skupcie się, nie dajcie się rozproszyć lękowi. Niektóre
osoby z was są pierwszy raz na polowaniu, dlatego też będę mieć na nich
oko." Zauważyłam, że Jamie się uśmiecha i rozluźnia. W duchu aż
krzyczałam z radości. Kiedy już upewniłam się, że wszystko jest jak
należy, zaczęłam obserwować naszych obcych. Jeden skorzystał z
przykrywki nocy i starał się użyć kompulsji tak, że każdy kto na niego
spojrzy, nic nie zauważy. Nie byłam pewna, czy moi podopieczni zdają
sobie z tego sprawę. "Jeffrey, Tom, Megan. Spójrzcie na lewą stronę pola. Jeśli coś widzicie kiwnijcie głową."
Ku mojej zgrozie, żaden z nich nie zauważył zbliżającego się do nich
wampira. A więc ten osobnik musiał być potężny. Dwaj pozostali skradali
się na brzegu pola, a tych już bez żadnego problemu wyczaili moi
uczniowie. Emily i Jamie już zaczęli się skradać do postaci zbliżającej
się na niebezpieczna odległość. Mieli sekundę, aby zaatakować, bo
inaczej wampir ich wyczuje i odeprze atak. Oni jednak nie zdawali sobie z
tego sprawy."Do cholery, Jamie, Emily! Wyniucha was! Teraz już nie ma odwrotu, atakować go!"
Wampiry automatycznie ruszyły do przodu. Gdyby moje serce biło, to
właśnie w tym momencie by mi stanęło. Martwiłam się o tego małego
brzdąca. Ku mojej uldze, Emily zaszła wampira od tyłu. Jednym ramieniem
zablokowała ręce w dźwigni, a drugim odchyliła mu szyję. Jamie bez
wahania ruszył na wampira i rozszarpał mu gardło. Tylko tego nie łykaj,
mówiłam sama do siebie. Druga sylwetka, która była w pobliżu, nie
zdążyła odeprzeć ataku, bo już otoczyła go Revena, Jeffrey, Tom, Rachel i
Steve. Wiedziałam, że sobie poradzą. Jeff i Revena byli jednymi z
najlepszych nowo narodzonych, których już wcześniej brałam napolowania.
Podekscytowana zapomniałam o tym, że trzeciego osobnika nikt nie jest w
stanie zauważyć. Zrzuciłam z siebie osłonę, lecz wciąż ukrywałam zapach.
Pobiegłam w stronę Megan i nakazałam w myślach, aby wróg nic nie
usłyszał. "Tego jednego żadne z was nie mogło zauważyć" mruknęłam dziwnie podirytowana tą sytuacją. "Ukrywa
się pod kompulsją. Ci, którzy wykończyli już swoje ofiary, macie
trzymać się na baczności i pilnować pleców drugiego. WSZYSCY!" Uśmiechnęłam
się pod nosem na myśl o minie Reveny, która musiała usłyszeć moją
groźbę, determinację i rozkaz w głosie. Wskazałam Megan, gdzie ma
ruszyć. Wykonała moje polecenie, a ja w mgnieniu oka stanęłam obok
Louisa.
-Ja mogę go zauważyć. - wyszeptał.
Zbyt głośno,
pomyślałam. Mógł go usłyszeć. Przeciwnik jednak skupił się na jatce,
która miała miejsce po drugiej części pola. Nie zmienia to faktu, że
zaskoczyło mnie to, iż młody wampir, zbudzony zaledwie w tamtym roku,
potrafił go zauważyć."Świetnie. Atakujesz razem ze mną. Nial i Megan macie się włączyć, kiedy zrzuci swoją kompulsję."
Nie mówiąc nic więcej przeskoczyłam ogrodzenie i znalazłam się na
polanie. Stało się to ciut za późno, ponieważ przybysz zdążył
zaatakować. Na cel obrał sobie Toma. Krew trysnęła z jego szyi, a ja
rozwścieczona rzuciłam się na Abney'a. Obaliłam go swoją masą ciała.
Skądś znałam tą twarz, lecz to nie miało teraz znaczenia. Podniosłam go i
grzmotnęłam ponownie na ziemię. Wampir wyszedł z szoku i zerwał się na
nogi.
-Murrey'ówna. Ty i Twoje
szczeniaki ruszyliście na polowania? - jego śmiech rozdarł ciszę niczym
grzmot w najstraszliwszej burzy. -Trenujesz ich?
-Nie Twój interes. - warknęłam.
Ukradkiem oka
spojrzałam na Toma, przy którym znalazła się Emily. Dobrze, że trafiła
do mojej grupy, bo jako jedna z nielicznych w swojej mocy posiadała
zdolności uzdrawiające. Dzięki Bogu. Rozkojarzona ocknęłam się w
momencie, gdy napastnik rzucił się na mnie. Zrobiłam unik i zwinnie
owinęłam ramię wokół szyi. Cisnęłam nim znów na podłogę.
-Przestań. - ryknął.
-To dopiero początek.
Zza paska wyciągnęłam sztylet i dostrzegłam błysk w jego oku, kiedy zauważył ostrze.
-Grupa Śmierci. - wyszeptał.
Wstał gwałtownie i znów
się na mnie rzucił, lecz tym razem nie dałam się zaskoczyć. Kopnęłam go
z taką siła, że odleciał na kilkanaście metrów. Nie zdążył upaść, bo
momentalnie przy nim byłam i podcięłam sztyletem nogi, aby nie mógł
wstać. Wrzasnął, tak głośno, że zaczęłam się martwić o to, czy któryś ze
studentów nie zorientuje się, co jest grane. Dosiadłam go okrakiem,
umiejscawiając się na jego klatce piersiowej. Nie było już możliwości,
żeby mi uciekł. Za plecami poczułam obecność siedmiu wampirów, którzy
byli gotów stanąć w mojej obronie. To jest moja szansa, pomyślałam.
Skupiłam całą swoją moc na nim, aby użyć kompulsji. Wtedy moja osłona
zapachu legła w gruzach.
-Margaret. - warknął.
-Milcz! - wrzasnęłam wysuwając kły.
-Zabiliście mojego brata. - nie dawał za wygraną. - Jesteś już martwa.
Spojrzałam w jego oczy i uśmiechnęłam się z satysfakcją.
-Z którym sabatem nawiązaliście sojusz? - powiedziałam łagodnym głosem.
Sama zdziwiłam się
łatwością, z jaką przyszło mi wypowiedzieć te słowa. Wiedziałam, że ten
wampir używa potężnej mocy. Podobnie jak Henry. Oho! Dopiero teraz
prawda mnie uderzyła ze zdwojoną siłą. Zabiliśmy mu brata, Henry'ego.
Stąd sądziłam, że go znam. Przesłuchiwałam go w dokładnie taki sam
sposób jak tego tutaj. Skrzywiłam się i zwiększyłam moc na tyle, aby
przestał opierać się mojej kompulsji.
-Odpowiedz mi, kochany. - powiedziałam melodyjnym głosem.
-Sabatem pod pieczą Elzy.
O cholera. Jest gorzej, niż myślałam. Poczułam, jak ciary mnie przeszly po plecach.
-To ona zaczarowała waszą krew? To jej są poddane wampiry z klanu Abney?
-Skąd wie..
-Zadałam pytanie, kochany.
Zwiększyłam dawkę mocy i
skupiłam się na tym, co gra w jego głowie. W jego wspomnieniach
zauwazyłam przebłyski koła wiedźm, odprawiających rytuał. Po środku
okręgu stała Elza wraz z John'em. Cała zesztywniałam i skupiłam się na
wymawianych słowach. Z ulgą stwierdziłam, że to nie ona wypowiedziała
zaklęcie, które związało z nimi wampiry.
-Dlaczego chcą krwi wilkołaka? - zapytałam. - Dlaczego akurat Katherine?
-Elza zwróciła się do
nas z prośbą o złapanie jakiegokolwiek wilkołaka. - mówił z nieobecnym
wzrokiem. - Postanowiliśmy dostać waszą członkinię klanu, chcąc uderzyć
prosto na was.
Zmarszczyłam brwi. Chęć
zemsty i jednocześnie wypełnienie polecenia wiedźm? Nie próbując
dowiedzieć się, kogo chcą uzdrowić, skupiłam się na innej sprawie.
-Co będziecie z tego mieli?
Milczał. Jeszcze bardziej wsiąknęłam w głąb jego głowy i wydobyłam tylko jedno słowo. Srebro.
-Co jest z tym srebrem? - powtórzyłam melodyjnym głosem.
-Obiecały nałożyć na nas odporność na działanie srebra.
To mi wystarczyło.
Zakończyłam seans magii i uwolniłam go z kompulsji. Jego oczy
momentalnie stały się czerwone z wściekłości i żądzy krwi. Próbował mnie
z siebie zepchnąć, lecz naparłam sztyletem na jego serce.
-Ostatnie życzenie? - mruknęłam.
Wampir wyrwał swoją
rękę z uścisku i posłał ją w moją twarz. Syknęłam i momentalnie jedną
dłonią przytrzymałam jego nadgarstek za głową, jednocześnie wbijając
kolano w żebra. Gdyby był człowiekiem, już miałby je połamane. Wiedząc,
że ma marne szanse na ucieczkę, spojrzał mi w oczy i splunął.
-Spłoń, parszywa suko. - warknął.
-Może w swoim czasie.
Kończąc zdanie pchnęłam
sztylet z całej siły i poczułam, że jego ciało sztywnieje. Wyciągnęłam z
niego ostrze i wytarłam je w bluzkę Abney'a. Schowałam go za pasek i
powoli wstałam na nogi. Skupiłam się na spaleniu ciała, więc po chwili
obcy wampir stanął w płomieniach. Jak juz mówiłam, nieprzeciętne
umiejętności. Odwróciłam się powoli w stronę swoich podopiecznych. Stali
z praktycznie przerażeniem w oczach.
-Stało się coś? - spytałam spokojnie.
-Jesteś niesamowita. -
jęknął Jamie. - Już wiem dlaczego dowódca pokłada w Tobie tyle wiary, a
Grupa Śmierci opiera się głównie na Tobie i nim.
Roześmiałam się i podeszłam, aby przytulić wampira do siebie.
-Nie przeceniaj mnie, młody. - poklepałam go po plecach. - Bywają bardziej niebezpieczne wampiry, niż ja.
-Akurat. - burknął, uśmiechając się szeroko.
___________________________________________________________________________________
Moi kochani!
Stwierdziłam, że te rozdziały mam strasznie długie, więc staram się je
porozdzielać na akcje. Mam nadzieję, że jakoś to będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz