Z szoku upuściłam
szklankę, którą wzięłam, aby nalać sobie kawy z ekspresu. Uspokoiłam
oddech i powoli odwróciłam się do braci i sióstr.
-Jak to za dziesięć minut? - zapytałam spokojnym głosem.
-Dlatego Alec nas tutaj
przysłał. - rzucił Louis, wzruszając ramionami. - Mamy odpowiadać za
Twoją obstawę, ponieważ Ty i Kate będziecie gośćmi honorowymi.
-Poważnie? - prychnęłam. - Dupek nie mógł sam się pofatygować, tylko odrywać was od zajęć?
Jamie podskoczył, a
jego głos przed mutacją zabrzmiał komicznie, gdy do mnie przemówił. Oczy
chłopca błyszczały, a od niego biła fala ekscytacji.
-Alec napomknął coś o przybyłym osobniku. Sam osobiście zajmie się jego ugoszczeniem.
-Młody. - westchnęła
Megan. - Idę o zakład, że jeśli nie opanujesz swoich emocji, to żaden
rozsądny wampir nie wpuści Cię na widownie.
-Czekaj, czekaj. - przerwałam. - Jaki przybysz? I jaka widownia?
-Nic więcej nie wiemy. - przyznał Niall, wzruszając ramionami.
-To nie wszystko. - wstała rozradowana Rachel i gwizdnęła na palcach.
W drzwiach pojawił się
Tom z piękną suknią przewieszoną przez ramię, kartonem w prawej i
reklamówce w lewej ręce. Na widok już uzdrowionego wampira dusza mi się
radowała. Właśnie zdałam sobie sprawę, że byłam tak zaabsorbowana
otaczającymi mnie problemami, ze zapomniałam do niego zajrzeć.
Zbeształam się w myślach i radośnie do niego pomachałam.
-Jak dobrze Ciebie widzieć w takim stanie! - krzyknęłam radośnie.
Tom roześmiał się i skinął głową w stronę Rachel.
-Tak poganiała naszą pielęgniarkę, że myślałem, iż skończy się to rozlewem krwi. I to nie mojej.
Roześmiałam się, a
Rachel zarumieniła się na twarzy. Czyżby się zawstydziła? A może wtedy
kierowały nią inne emocje? Puściłam jej oczko i sięgnęłam po zmiotkę,
aby posprzątać rozbitą szklankę.
-Przypominacie trochę
mnie i Alec'a. - zachichotałam. - Z tym, że wtedy role były odwrócone.
Jak widać do tej pory tak jest.. - ostatnie zdanie mruknęłam
niechętnie.
-No właśnie! My tu gadu gadu, a przysłali nas w innym celu. -powiedziała szeroko uśmiechnięta Rachel.
-Czyżby? - zapytałam, wyrzucając szkło do śmieci.
Odwróciłam się i
weszłam do salonu. Spojrzałam dokładniej na Tom'a. Co Alec wykombinował?
Wskazałam głową na wampira i zapytałam, patrząc na Rachel.
-Że niby mam to przyodziać? - skinęła głową. - Nie ma mowy!
-Takie jest polecenie
dowódcy, a ich nie można lekceważyć. -powiedział Jamie poważnym tonem. -
Ubieraj się szybko i idziemy, bo już powinnaś być na zebraniu.
-Pięknego dnia ten arogancki wampir pożałuję, że mnie przemienił.
Podopieczni roześmiali
się głośno, widząc moją poirytowaną minę. Wzięłam od Tom'a ubrania wraz z
siatką i kartonem, po czym skierowałam się do sypialni. W kartonie
znajdowały się piętnastocentymetrowe szpilki, koloru błękitnego,
ozdobione nieregularnymi kształtami przypominającymi linie. Pasowały
idealnie do sukienki z rękawem na trzy czwarte, w odcieniach błękitu i
wcięciu w talii. Długością sięgała do podłogi. Typowe, stare ubranie
wampirzyc. Pomyśleć,że musiałam to nosić za każdym razem, kiedy odbywało
się jakieś święto. W siatce znalazłam kosmetyki, więc szybko nałożyłam
tusz na rzęsy, lekki odcień błekitu na powieki oraz ledwo widoczną
szminkę na usta. Spojrzałam do mojej torby i wyciągnęłam z niej kolczyki
i medalion, z którym rzadko kiedy się rozstawałam. Należał on do mojej
matki i przechodził on z pokolenia na pokolenie. Najwidoczniej musiałam
go zostawić gdzieś w rezydencji. Spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że
nie wyglądam tragicznie. Szybko psiknęłam perfumem, ponieważ nie miałam
zbytnio czasu, żeby się odświeżyć. Jestem świadoma tego, że wampiry będą
konały przez smrod chemi na mojej szyi, ale to zatuszuje zapach potu.
Wzięłam głęboki oddech i skierowałam się do salonu, aby móc zabrać moją
osobistą obstawę. W momencie kiedy weszłam do pomieszczenia, usłyszałam
westchnięcie Megan oraz dziwne odgłosy wydobywające się z jej
towarzyszy. Ci mężczyźni.. Uśmiechnęłam się i kiwnęłam dziewczynom.
-Myślę, że możemy iść.
-Cudownie wyglądasz. - przyznała roześmiana od ucha do ucha Rachel.- Ten kolor podkreśla Tobie oczy.
-Dość prawdopodobne. - zachichotałam. - A teraz lepiej chodźmy, jeśli nie chcemy się za bardzo spóźnić.
Dopiero teraz
zauważyłam, że wszyscy byli ubrani w czarne ubrania. Mężczyźni włożyli
czarne garnitury, a kobiety miały na sobie czarne, obcisłe jeansy oraz
czarne żakiety z białymi koszulkami pod spodem. Wszyscy wyglądali
niesamowicie.
Droga do rezydencji zajęła nam dosłownie dziesięć sekund. Pobiegliśmy, co by nie tracić więcej czasu.
-Na główną salę? - spytałam idącego obok Louis'a.
-Tak. - szepnął. - Musisz wyjść na środek, tam powinna już na Ciebie czekać Kate. Resztę poinstruuje was Alec.
-No dobra. - mruknęłam. - A kto tam jeszcze będzie?
-Cały klan.
-Co? Ja nie za...
Nie zdążyłam dokończyć,
ponieważ doszliśmy do sali, a tam już każdy wampir mógłby usłyszeć
naszą rozmowę. Fakt wystąpienia przed całym klanem jako gość honorowy
był dla mnie idiotyczny. I przerażający. Nie lubiłam wystąpień
publicznych i Alec doskonale to tym wiedział. Niech ja go tylko dorwę po
tym wszystkim, to obedrę go ze skóry i powieszę ja nad kominkiem w
domku. Poirytowana przekroczyłam próg, jednak nikt już nie szedł obok
mnie. Odwróciłam się i spojrzałam na Louis'a, z którego ruchu warg
mogłam wyczytać, że dalej muszą iść za mną jako moja obstawa. Świetnie,
widzę, że jest coraz lepiej. Podniosłam do góry głowę, świadoma wampirów
siedzących po prawej i lewej stronie. Na środku sali stała Kate równie
wystraszona jak ja. Jej widok dodał mi otuchy i z usmiechem na twarzy do
niej podeszłam. Spojrzałam jej w oczy i zapytałam w myślach.
"Wiesz może o co chodzi z tym całym cyrkiem?
"Niespecjalnie. Powiadomiono mnie tylko, że mam tutaj dotrzeć i robić za jakąś główną atrakcję."
"Atrakcję?", jęknęłam.
"Alec ma zapowiedzieć, co postanowił dokładnie w Twojej sprawie. O nic więcej mnie nie pytaj, bo nie mam pojęcia, o co chodzi."
Wyczuwałam od niej
niepokój, co mogło oznaczać, że jest speszona. Cholera, nawet ja tak się
czułam! Na chwilę opuściłam głowę w dół i zauważyłam piękną, złotą
suknię z dokładnie takim samym fasonie jak mój. Szpilki miały ten sam
kolor, a włosy spięła w pięknego koka. Cudowny widok wilkołaczycy, z
oczami podkreślającymi jej dzikość.
-Pięknie wyglądasz. - powiedziałam z uśmiechem.
-Ty również, Meg. -
odwzajemniła gest. - Nawet w rozczochranych włosach jest Tobie świetnie.
Chyba powinnam czuć się zazdrosna..- prychnęła, po czym głośno się
roześmiała.
Lubiłam z nią żartować na wszystkie tematy, ponieważ taka juz była moja natura. Cmoknęłam językiem i puściłam jej oczko.
-Wiesz, mimo wszystko Lucas nie jest w moim typie.
Zachichotałyśmy obie,
kiedy nagle w sali rozbrzmiały gwałtowne szepty. Odwróciłyśmy się w
kierunku wejścia, aby zobaczyć, cóż takiego się dzieje. W drzwiach
stanął jeden z najpotężniejszych demonów. Zaparło mi dech w piersiach, a
ciało cało zesztywniało. Moje oczy ujrzały syna naszego króla. Księcia
Matthew.
Droga do naszego domu
zajęła nam godzinę. Podczas jazdy nie obyło się bez kazań prawionych na
temat mojej diety. Co im do tego, czy żywię się krwią zwierząt, czy
krwią ludzi? Poza tym, czasami pożywiam się wampirami, które zagrażają
mi, mojemu klanowi oraz ludzi mieszkających w Spokane. Na początku z
nimi dyskutowałam, ale stwierdziłam, że to jest bez sensu. Nie
zrozumieją tego i już. Moim wybawieniem okazało się dojechanie pod dom,
gdzie czekała już na nas gotowa Katherine. Lucas wybiegł i rzucili się w
ramiona.
-Zakochani są obrzydliwi. - burknęłam.
-Nie przesadzaj. - odpowiedział uśmiechnięty Robbie. - Sama kiedyś zobaczysz, jak to jest.
-Ehe.
Panowie wyszli z
samochodu, aby pomóc wnosić bagaże. Ja w tym czasie pobiegłam do swojego
pokoju, żeby zabrać swoje rzeczy osobiste. Zabrałam zdjęcia, ukrytą
gotówkę oraz wszelkie dokumenty. Nagle stanęłam jak wyryta. Z dołu
zalatywało mi magią i to nie była wampirza magia. Odetchnęłam z ulgą na
myśl, że Kate zdążyła wyjść. Wzięłam torbę przez ramię i otworzyłam
okno. Rozejrzałam się, czy nie ma nikogo w pobliżu. Nic jednak nie
zauważyłam. Jednym susem zeskoczyłam na dół i pobiegłam do samochodu.
Otwierając drzwi, wrzasnęłam do Mason'a, który robił dzisiaj za
kierowcę.
-Jedź! - spojrzałam za okno. - W pobliżu są wiedźmy, rzuciły zaklęcie na mieszkanie.
Spojrzałam smutno na
Kate, która nie była jeszcze niczego świadoma. Przyjaciółka zaskoczona
wpatrywała się w Lucas'a. No, to by było na tyle z ukrywania przed nią
sprawy. Zorientowałam się, że nie ruszyliśmy z podjazdu.
-Na co czekasz?! - warknęłam.
-Może nie być innej okazji, żeby je zlikwidować. - odpowiedział spokojnie Mason.
Ogarnęła mnie furia.
Nie jesteśmy przygotowani na walkę z wiedźmami. Co on sobie do cholery
myślał? Nawet Grupa nie była w stanie stanąć samej w pojedynkę z tym
sabatem czarownic. Byłam tak wściekła, że moc wybywająca się ze mnie,
powybijała szyby samochodu.
-Ruszaj, idioto. - warknęłam głośniej, niż bym tego chciała. -Nie możemy z nimi walczyć!
Siedzący obok Adrian
objął mnie ramieniem. Teraz dopiero zdałam sobie sprawę, że cała się
trzęsę. Czy oni nie wiedzą, do czego jest zdolna zdeterminowana wiedźma?
Oni chcą dostać Kate, a my nie możemy do tego dopuścić. Ku mojej uldze
samochód ruszył do przodu. Niespokojna przez całą drogę odwracałam się
do tyłu, żeby być pewną, że nikt za nami nie jedzie. Dojeżdżając do
rezydencji mój lęk coraz bardziej słabł. Jeśli chodziłoby tylko o mnie,
to zapewne aż tak bardzo bym nie panikowała. Ale tu nie chodziło o moją
osobę, tylko naszą wilkołaczycę. Na szczęście nie odważą się zadrzeć z
wampirami, których jest tutaj blisko kilku setek. Nawet największy
głupek by tego nie zrobił. Kiedy tylko zaparkowaliśmy przed budynkiem,
pobiegłam do Alec'a. Wyczułam, że siedzi teraz z Caton'em i jego
przydupasami. W ciągu kilku sekund moja moc wyważyła drzwi do salonu, a
ja wparowałam niczym burza. Zauważyłam wystraszone spojrzenia
pomniejszych wampirów oraz zmartwiony wzrok mojego dowódcy. Napomniałam
się, że muszę zachowac dobre maniery. Skłoniłam lekko głowę w stronę
Alec'a i spojrzałam w jego ponure oczy.
-Mamy problem, Alec.
Skinął głową i nakazał
pozostałym wyjść z pomieszczenia. Poczułam na sobie zawistne spojrzenia
towarzyszy, lecz teraz to mnie nie bardzo interesowało. Najwyraźniej
musieli omawiać teraz coś ważnego dla Caton'a i pozostałych.
Odprowadziłam ich wzrokiem do samych wyważonych drzwi i rzuciłam
zaklęcie, aby nikt nie podsłuchał. Mimo połamanych wrót, nikt nie miał
prawa nas usłyszeć. Podeszłam do Alec'a i przegładziłam ręką włosy. Od
czego by tu zacząć.. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na stopy.
-Byliśmy u mnie, o ile
dobrze wiesz. Kate czekała na nas pod domem, a ja szybko poleciałam na
górę po swoje rzeczy osobiste. -przełknęłam ślinę. - I będąc na górze
wyczułam magię wiedźm. - spojrzałam jemu w oczy. - One były w naszym
domu!
Dowódca zacisnął
pięści, lecz starał się opanować nerwy. Spojrzał na mnie swoimi czarnymi
oczami. Z jego gardła wydał się pomruk, lecz twarz została bez wyrazu.
-Jesteś pewna, że to były wiedźmy?
Skinęłam głową i zaczęłam chodzić w kółko, pocierając skroń.
-Całe szczęście, że jej nie było w środku. Przecież gdyby teraz miała z niego wyjść, to nie wiem, co by się stało.
Alec podszedł do mnie i
złapał mnie za ramię w geście uspokojenia. Drugą ręką złapał mój
podbródek i skierował w kierunku swojej twarzy. Odwróciłam wzrok gdzieś
obok przystojnego wampira.
-Spójrz na mnie. - szepnął.
-Ona mogła zginąć. - jęknęłam.
-Popatrz na mnie. -
powiedział stanowczym głosem. Westchnęłam i spojrzałam mu w oczy. - Kate
jest cała i zdrowa. Wiedźmy spóźniły się z zaklęciem, żeby Kate mogła
ucierpieć. Jedyna osoba, która zostałaby pokrzywdzona to..
Alec przerwał w połowie
zdania. Wziął głeboki wdech i zamknął oczy, aby zachować spokój. Puścił
mój podbródek i cofnął się powoli.
-Alec? - zapytałam zaniepokojona.
Dowódca spojrzał na mnie smutno i pokręcił głową.
-Jesteś pewna, że to Kate była ich celem?
Skinęłam głową i
próbowałam domyśleć się, o co chodzi Alec'owi. Kogo innego potrzebowały?
To krew Katherine była dla nich najważniejsza. Wykrzywiłam się.
-Przecież ona jest im potrzebna, prawda? - prychnęłam. - Tylko ona może uleczyć jakieś stare ścierwo.
Alec roześmiał się, aczkolwiek nie wyglądał na zbyt szczęśliwego. Stuknął się palcem w czoło i powiedział delikatnie.
-Myśl, mała złośnico. - wykrzywił się. - Kogo pierwszego byś wyeliminowała, żeby zdobyć to, co chcesz?
Wytrzeszczyłam oczy. Debila ze mnie robi, czy co? Wysunęłam kły i uśmiechnęłam sie szyderczo.
-To chyba oczywiste. Na
pierwszy cel idą Ci, co sprawiają mi trudności. - wzruszyłam ramionami. -
Potem pozostanie mi czysta droga.
Alec skinął głową i spojrzał na mnie z aprobatą.
-Dokładnie. A kto stanowi największe zagrożenie dla wiedźm, Margaret?
-Partner naszej uroczej
wilkołaczycy, Lucas. - zmarszczyłam czoło.- W sumie, głupotą jest to, że
nie uważają Kate za niebezpieczeństwo. Ten wilczek ma pazurki.
Alec roześmiał się i
potarł ręką ramię, w które ugryzła go Kate podczas ich pierwszego
spotkania. Blizna pozostała do dzisiaj. Uśmiechnęłam się i cmoknęłam
językiem.
-Nie żebyś coś o tym wiedział.
Dowódca przewrócił oczami i spojrzał na mnie z politowaniem.
-Ja bynajmniej nie wkupiłem się w jej łaski.
-Hamuj konie, wampirze. - rzuciłam lekkim tonem. - Po prostu solidarność jajników wygrała. Ale wróćmy do tematu, co?
Lekki i swobodny Alec
zniknął. Na jego twarzy znow pojawiło się skupienie, złość, determinacja
i chęć zemsty. Tak właśnie wygladał dowódca naszego klanu. Skinął głową
i popatrzył na mnie.
-Niewątpliwie Lucas jest
zagrożeniem. - przyjrzał mi się dokładnie. - Zapytam inaczej. Kto jest
gotów wytępić klan Abney'ów w zemście za swoich braci? Kto kieruje sie
wartościami, takimi jak przyjaźń, lojalność, sprawiedliwość i
determinacja w dążeniu do swoich celów?
-Grupa Śmierci. - bąknęłam. - Co do pozostałych naszych braci nie mam zbyt wielkiej pewności.
-Margaret. - jęknął
Alec. - Kto wybił dziesiątki wampirów z Missouli w zemście za śmierć
Carl'a? Kto zabił prawą rękę dowódcy ich klanu? - wbił we mnie wzrok. -
Kto sieje postrach pośród nich? I, co najważniejsze, kto byłby w stanie
oddać życie za słodką wilkołaczycę z czystej miłości do swojej
przyjaciółki?
Spojrzałam na niego przerażona. Złapałam się za głowę i jęknęłam.
-Sądzisz, że to był atak na mnie? - skinął głową. - Czemu?
Alec podszedł i objął mnie w tali. Pocałował w czubek głowy i wymruczał.
-Bo gdyby Katherine była
ich celem, to nie znaleźlibyście jej przed domem. Wiedźmy są
wystarczająco sprytne, aby wykorzystać swoje moce do porwania. Tym
bardziej, że Kate nic nie podejrzewała i wyszła beztrosko na chodnik.
-To jestem w ciemnej
dupie. - mruknęłam. - Czemu to zawsze ja mam tak przesrane, co? Równie
dobrze mogę sobie zrobić na czole tatuaż "Zabij mnie". Przecież to
wyszłoby na to samo.
Alec roześmiał się i
odsunął ode mnie. Nagle zwężył brwi i milczał jak grób. Wkurzona jego
ciszą odchrząknęłam, a on wyrwał się z transu. Dzięki Bogu!
-Zajmę się tym.
-Dobrze. - skinęłam głową. - Ale jeden warunek.
-Zapowiada się ciekawie. - posłał mi szczery uśmiech. - Słucham Twojej propozycji.
Westchnęłam i
spojrzałam jemu w te niebieskie, piękne oczy. Ten pomysł nie przypadnie
mu do gustu, ale jeśli chce mi pomóc, to nie ma innej opcji.
-Nie wmieszasz w to
klanu. - podniosłam rękę widząc, że chce zaprotestować. - Jeszcze nie
skończyłam. Nie wejdziesz również na terytorium Missouli, żeby wywołać
wojnę, a nawet, zeby spokojnie podyskutować.
-Zgoda. - powiedział wykrzywiony. - Ale będziesz robić to, co Tobie powiem.
Zaśmiałam się lekko i podeszłam, żeby go poklepać po plecach. Dobrze wie, że nigdy mi to nie wychodzi zbyt dobrze.
-Oczywiście, Alec. Będę posłuszna jak zawsze.
Wychodząc z
pomieszczenia usłyszałam, jak nasz dowódca się śmieje. Pocieszający jest
fakt, że w takich trudnych sytuacjach potrafimy odnaleźć odrobinę
dobrego humoru. Gdyby nie moje krzywe żarty, zginęłabym już dawno temu,
bo pewnie popadłabym w depresję. U wampirów niestety zawsze kończy się
to śmiercią lub absolutnym szaleństwem. Weszłam do pokoju i zaczęłam
pakować swoje rzeczy do torby.. Mimo wszystko wciąż pamiętam o tym, że
moi bracia nie chcą mnie widzieć w tej rezydencji. Podeszłam więc do
rzuconych wcześniej tenisówek i wsadziłam je do torby sportowej.
Następnie zaczęłam pakować do walizki moje wszystkie ubrania i zapięłam
zamek. Wzięłam drugą i schowałam do niej swoje przybory kosmetyczne oraz
wszystko to, co znajdowało się w moim pokoju. Odstawiając drugą torbę
przy drzwiach skapnęłam się, że wszystkie moje rzeczy osobiste pozostały
w samochodzie. No nic, może nikt ich nie ruszy do jutra. Przerzuciłam
wszystkie swoje rzeczy przez ramię i skierowałam się do wyjścia na
ogród. Entuzjazm rozpierał mnie od środka. Miałam ochotę skakać i
krzyczeć z radości, że zamieszkam w domku nad tak bajecznym widokiem.
Kiedy tylko wyszłam z rezdynecji, poczułam świeży zapach sosen oraz
mieszaniny innych drzew. Przy wyjściu rosły równo pościnane krzaki,
które tworzyły coś na kształt prostopadłościanu. Idąc dalej ścieżką, po
prawej stronie mogłam zobaczyć polany kwiatów. Ścisnął mnie za serce
widok plam róż, które miały różnorodne kolory, zaczynając od czerwonych,
a kończąc na czarnych. Może Alec pozwoli mi ich trochę pozrywać do
bukietu? Po lewej stronie zaś stał pomnik naszego, jakby to nazwać,
króla wampirów. To on wprowadził pokój między różne rasy, to właśnie on
zapobiegał rozlewu krwi. Wokół niego stało sześć ławek, otaczające je na
kształt okręgu. Między nimi można było znaleźć filary, podtrzymujące
drewniane zadaszenie. Na rozstaju ścieżki znajdował się piękny, duży,
czysty i głęboki staw. Pośrodku niego stała fontanna, a wokół niej
pływały delikatne, białe lilie wodne.W odę otaczały niskie krzaki,
dzięki którym głębia wydawała się całkiem niewinna oraz atrakcyjna. Po
lewej i prawej stronie znajdował się las, będący w zadziwiająco pięknym
rozkwicie. Nigdy jeszcze nie widziałam, aby jakiekolwiek zbiorowisko
drzew było zielone i rozkwitłe przez cały rok. Byłam świadoma tego, że
maczały w tym palce elfy, lecz widok był piękny. Skręciłam ścieżką w
kierunku małego domku, znajdującego się na skraju lasu po prawej
stronie. Chatka była dość mała, lecz zadbana. W oknach wisiały białe
firanki, a na parapetach stały poustawiane doniczki z kwiatami. Już ja o
te maleństwa zadbam! Szczęśliwa podbiegłam do drzwi i je otworzyłam.
Domek w środku dzielił sie na pięć pokoi. Jeden z nich to była
sypialnia, której okna skierowane były na staw. Pod ścianą stało wielkie
łoże z czarną, satynową pościelą. Nie mogę się doczekać, kiedy ułoże
się na nim i oddam w całości magii snu. Niestety tego mi ostatnio
brakuje. Obok była łazienka z dużą wanną, która mogłaby zaspokoić moje
potrzeby. Następna była kuchnia. Jako iż pragnienie krwi wzmagało się w
nas raz na tydzień, szafki i lodówka wypełnione były przeróżnymi
smakołykami, daniami i przekąskami. Za drzwiami można było znaleźć kilka
zgrzewek wody mineralnej, a za drzwiami do skrytki alkohol. Niestety
czeka mnie polowanie na zwierzynę, ponieważ moje wcześniejsze zapasy
wypiły głupie pijawki z Grupy. Podirytowana podeszłąm do następnego
pomieszczenia, które okazało się salonem. Na ścianie wisiał telewizor, a
przed nim stała duża sofa i fotele, otaczające szklany stolik. Obok
ekranu znajdowały się obrazy przedstawiające rezydencję naszego
przywódcy z różnych stuleci. Widząc drewnianą chatkę wielkości
dziesiejszych garaży, roześmiałam się w głos. Pamiętam, że Alec
opowiadał mi o jego planach, kiedy powrócił z Polski. To właśnie tam
żyłam i tam mieszkałam. Jestem Polką i przeżyłam tyle wojen mojego
narodu, że aż serce ściska mi się na myśl, ile musieliśmy przejść. Mój
dowódca znalazł mnie i przemienił, po czym udał się ponownie do USA.
Znajomy poinformował go o tej posiadłości. Jak on narzekał na to, ile
będzie musiał się przy tym napracować! Nie ukrywam, że nie miałam przy
tym ogromnej frajdy, patrząc na zbolałego Alec'a przez nasze ostatnie
wspólne dni.
Z uśmiechem na twarzy
przeszłam do ostatniego pomieszczenia, które okazało się pokojem
gościnnym. Łóżko jednoosobowe, telewizor ustawiony pod ścianą i wielka
szafa w kącie. Co prawda był on skromny, aczkolwiek nie spodziewałam się
żadnych gości. Rozradowana świadomością, że mam prywatny domek bez
żadnych współlokatorów, ruszyłam do sypialni i rozpakowałam swoje torby.
Po wykonaniu czynności rzuciłam się na łóżko i zawinęłam się kołdrą.
Obudziłam się
następnego dnia w południe, kiedy to usłyszałam głośne stukanie do
drzwi. Spojrzałam na budzik, ledwo zmuszając swoje ciało do ruchu. Co
prawda spałam dwanaście godzin, co nie zmienia faktu, że odczuwam
zmęczenie po takim użyciu moich mocy przez ostatnie dni. Jęknęłam z
irytacji i wygramoliłam się z mojego cudownego łoża, którego śmiało
mogłabym nazwać najbliższym przyjacielem.
-Lepiej, żebyście mieli dobry powód, aby mnie budzić. - mruknęłam, ziewając.
Ruszyłam na przedpokój i
otworzyłam drzwi gościom. Okazało się, że odwiedziły mnie moje
pociechy, z którymi najwyraźniej będę musiała się użerać przez długi
czas. Na zewnątrz stali Louis, Niall, Megan, Tom, Steve i Jamie.
Przystanęłam z nogi na nogę i ponownie ziewnęłam.
-Dzień dobry, moi drodzy. - burknęłam. - Co was sprowadza w moje skromne progi?
Nie czekając na
odpowiedź, banda wampirów weszła do mojego domku. Bezczelne dzieciaki
nawet nie wytarły butów od błota! Ojj, już oni mi wypiorą wszystkie
dywany w tym budynku. Pokręciłam zrezygnowana głową.
-Nie no, nie trudźcie sie. - mruknęłam pod nosem. - Zapraszam do środka.
Wskazałam im gestem
ręki, aby weszli do salonu. Louis wyłożył się na długości tapczanu, a
Rachel z Megan zajęły miejsca na fotelach. Pozostali stanęli oparci o
meble otaczające stół i patrzyli się na mnie wyczekująco.
Steve jako pierwszy
przełamał tą nicość i zwrócił się do mnie, zerkając równocześnie na
drzwi prowadzące do kuchni. Dzięki Bogu, bo już myślałam, że Alec kazał
im poobcinać języki.
-Dzisiaj jest
zebranie... - szybko zerknął na mnie, po czym ruszył w kierunku
wcześniej obserwowanego pomieszczenia. - .. A Ty jesteś zaproszona.
Przewróciłam oczami widząc, jak chłopak próbuje uruchomić mikser. Trochę technologii i się gubi, idiota.
-Od kiedy to zostałam ponownie włączona do naszej Rady, co? -zapytałam i spojrzałam na podopiecznych.
-Od kiedy to dowódca
rozporządził, że priorytetem naszego klanu jest zapewnienie
bezpieczeństwa jego członkom. - zaczął znudzony Louis.
Jamie momentalnie
wstał, a w jego oczach błyszczała ekscytacja. Mimowolnie uśmiechnęłam
się i kiwnęłam mu głową na znak, że ma mówić.
-Alec zadecydował, że
nie wywoła wojny. - już miałam wyściskać go z radości, kiedy to chłopiec
zaczął kontynuować. - Ale poinformował nas, że podjął odpowiednie
środki, by zapewnić bezpieczeństwo Tobie i Kate.
Z kuchni usłyszeliśmy huk i głośne krzyki. Westchnęłam i spojrzałam na Steve'a z politowaniem.
-A może tak podłącz to do gniazdka, geniuszu techniki? -zaproponowałam.
Wampiry w salonie głośno się roześmiały, a Steve nieśmiało się uśmiechnął.
-No tak, to miałoby sens.
Nie zwracając więcej
uwagi na buszującego w mojej kuchni wampira, poczułam straszną duchotę w
pomieszczeniu. O czym te dzieciaki mówiły? Co ten sukinsyn planuje
zrobić? Już ja się tego dowiem. Podeszłam do okna i otworzyłam się na
rozszerz. Oparłam sie o parapet i spojrzałam na nowo narodzonych.
-Jakie środki? - zapytałam.
-Tego nie powiedział. - jęknęła Rachel. - Na Twoim miejscu zaczęłabym się bać.
Uśmiechnęłam się do
niej i lekko skinęłam głową. Doskonale wiedziałam, że jeśli mój
przyjaciel coś postanowi, to stanie na głowie, aby znaleźć najlepsze
rozwiązanie, które zapewni bezpieczeństwo jego braciom z klanu. Co
gorsza, one nigdy mi się nie spodobały. Żeby nie pokazać po sobie, jak
bardzo jestem zaniepokojona, ruszyłam do kuchni i przez ramię zapytałam
swoich podopiecznych.
Witajcie! Przepraszam za to, że dawno nie dodawałam rozdziałów. Teraz będą się one pojawiały regularnie :) W każdy czwartek oraz niedzielę. Miłego wieczoru! :)