wtorek, 29 grudnia 2015

Rozdział Pierwszy "Nieproszeni goście"

 Margaret
Rano podczas śniadania zostałam wezwana przez mojego dowódcę klanu. Nienawidzę tego momentu ze względu na to, że w mojej głowie niespodziewanie rozbrzmiewa władczy głos. Jest to sytuacja dyskomfortowa, przez co nie znoszę komunikowania się w ten sposób. Z czasem jednak zastanawiam się, czy powinnam się radować z tego względu, czy też niepokoić. Otóż dowódca klanu mógł się tak porozumieć tylko i wyłącznie z najbardziej zaufanymi wampirami,które były jego podopiecznymi, a zarazem najbardziej dominującymi i najstarszymi wybrankami. Zostałam wezwana, toteż rzuciłam wszystko i ruszyłam samochodem do siedziby Aleca. Ten mężczyzna liczył sobie tysiąc sto dwadzieścia cztery lata i przeszedł już niejedną wojnę oraz niejeden konflikt w wyniku którego utraciliśmy zbyt dużą liczbę naszych pobratymców. W tym roku minie dokładnie pięćset lat od czasu, kiedy to właśnie on przemienił mnie w tego, kim jestem dzisiaj. Z roku na rok stawałam się coraz bardziej silna. Moje umiejętności zaczęły wykraczać ponad przeciętną spotykaną wśród wampirów. Przez te pięć stuleci zdołałam zdobyć szacunek wśród innych klanów, ponieważ mężnie stawałam do walki w obronie moich braci. Wojny między klanami zdarzały się dość często, ponieważ mój dowódca nie należy do najrozsądniejszych. Z tego powodu przez długi czas nie było wiosny, w której ktokolwiek nie przypuściłby ataku na nasze terytorium. W ubiegłym roku klan władający w Missouli przekroczył granicę, w wyniku której został pojmany, brutalnie torturowany oraz zamordowany jeden z naszych braci. Przez lato tropiłam każdą poczwarę, która wypełzła zza ich granic. Udało mi się dorwać wampiry, którym odpłaciłam się pięknym za nadobne. Wśród naszego klanu miałam braci, tworzących wraz ze mną tzw. "Grupę Śmierci". To właśnie przyjaciele pomogli mi wykorzystać sytuację, aby odpłacić się za śmierć Carla. Wieści szybko się rozniosły po pozostałej części wampirów i od tamtego czasu nikt nie odważył się zbliżyć do naszej bandy. Wszyscy odczuliśmy ulgę, ponieważ w wyniku ciągłych wojen nasza liczebność spadła. Staraliśmy się poszerzać nasze szeregi, lecz nowo narodzonym brakowało doświadczenia. Alec zrzucił obowiązek szkolenia ich mnie oraz moim najbliższym znajomym, stawiając na nasze przeżycia z pola walki. Tej zimy pod moje skrzydła trafiło dziesięciu wampirów.
Siedziba dowódcy znajdowała się na drugim końcu miasta, przez co droga tam zajęła mi ponad godzinę. Oczywiście, korki o tej godzinie wcale mi nie pomogły. Zaparkowałam na podjeździe do rezydencji i uradowana faktem, iż dotarłam do Aleca przed zmierzchem, wyszłam z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi. W momencie, kiedy mój nos znalazł się na otwartej przestrzeni, w powietrzu wyczułam odór gnijącego ciała zmieszanym z metalicznym zapachem krwi oraz smrodem, który po poprzednim lecie był dla mnie jak afrodyzjak.Świadoma obecności wampira z klanu Missouli, odwróciłam się w stronę pobliskiego lasu. Doskonale wiedziałam, któż się tam ukrywa, ponieważ wyrobiłam sobie umiejętność poznawania każdego gada po zapachu. Woń pochodząca od każdej istoty, była dla mnie czytelna niczym karteczka z imieniem i nazwą klanu wypisane na czole. Stanęłam wyprostowana i mruknęłam pod nosem, świadoma tego, że obcy mnie usłyszy.
-Wyłaź stamtąd, albo Cię wywlekę osobiście, Ian.
Ciemna postać wyłoniła się zza drzew z szyderczym uśmiechem wykrzywiającym jego twarz. Zdarłabym ten grymas na tyle sposobów,że ten młody wampir nie był sobie w stanie tego wyobrazić. Stanął przy pobliskim murze i oparł się niedbale o budowlę.
-Mnie również miło Ciebie widzieć, Margaret. - cmoknął językiem.- Słyszałem, że stanowisz czołową część ochrony tego parszywego kundla, władającego bandą rozwydrzonych wampirów.
Prychnęła mi rzuciłam krótkie spojrzenie za jego plecy.
-Zamilcz, amatorze. - żachnęłam się. - Nasi nowo narodzeni stoją swoimi umiejętnościami ponad Tobą i Twoim zbyt wywyższonym ego.Czego tutaj szukasz?
Ian przestąpił z nogi na nogę, wyraźnie rozdrażniony atakiem słownym. Wiedział doskonale, że się nie mylę. Ten wampir został zrodzony ponad sto lat temu, lecz przez te stulecie nie nabył umiejętności, aby stanąć do walki z największym amatorem. Co prawda, był silny z czym musieli się liczyć wszyscy. Ale co mu po tym, skoro nie potrafił wykorzystać swojej siły? Wskazał na mnie palcem i warknął.
-Licz się ze słowami, albo rozedrę Tobie gardło, jak Twojemu przyjacielowi. - splunął. - Nawet nie wiesz, jaką miałem z tego satysfakcję.
Tak się bawić nie będziemy. W przeciągu sekundy znalazłam się obok przybysza i przycisnęłam go masą ciała do muru. Prawym ramieniem zablokowałam jemu dopływ powietrza, co potwierdziły jego daremne próby złapania oddechu. Wampira nie dało się tak zabić. Przecież jesteśmy nieśmiertelni. Ale tortura z tego jest nie mała, o nie. Przysunęłam swoją twarz i wbiłam w niego wzrok. Jego oczy z bielały ze strachu, a to tylko podsyciło moją żądzę krwi.
-Uwierz mi, że nie taką wielką satysfakcję, jak mi i moim towarzyszom rozniesienie sporej części waszego klanu. - warknęłam.- Swoją drogą, nic mi nie wiadomo, żeby mój dowódca nadał jakiekolwiek pozwolenie na postawienie Twojej prześmierdłej stopy na naszym terytorium.
Uniosłam go lekko, wpatrując się w oczy pełne przerażenia. Bardzo rzadki widok wśród wampirów, to też poczułam podwójną satysfakcję. Doskonale wiedział czym kończy się przekroczenie granicy bez wiedzy i zgody dowódcy panującego tam klanu. Rękoma próbował rozluźnić uścisk. Widząc, że marnie to jemu idzie, spojrzał mi głęboko w oczy.
-Puść mnie, Magie. - Jego głos stał się łagodny, pełen ciepła.- Postaw mnie na nogi i zapomnij o tym, co się tutaj stało.
Nie wierzę! On właśnie próbował mnie zauroczyć! Cofnęłam się lekko i rzuciłam nim w mur, wywalając w nim dziurę. Wampir przeleciał przez budowę i wylądował na trawniku rezydencji Aleca. Próbował wstać, kiedy masą swojego ciała znów go przyszpiliłam, tym razem do trawnika.
-Nie zapominaj się, szczurze. - warknęłam. - Jestem od Ciebie starsza o prawie czterysta lat. Twoje sztuczki nie podziałają. Do pięt mi nie dorastasz! Jeśli powiesz mi po co tutaj jesteś, skrócę Twoje męczarnie i zabiję Cię od ręki.
Ian odkaszlnął i spojrzał mi za plecy. Rozluźniłam uścisk wystarczająco, aby mógł wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. Gwałtownie nabrał powietrza, a jego purpurowa twarz zaczęła nabierać bladej barwy. Poczułam smród podobny do tego, który otaczał mnie w obecności obcego wampira. Domyślałam się, że sam nie odważyłby się tutaj przyjść, lecz jego prowokacja podziałała. Odwrócił skutecznie moją uwagę, abym nie wyczuła jego klanu.
-Puść go, Murrey. - warknął ktoś za moimi plecami. - Żaden z was nie ma prawa go ruszyć.
Wydałam z siebie dziki pomruki. "Felix, Alec. Mam towarzystwo Abney'ów na dworze. Wschodnia część murów, pospieszcie się."Umiejętność komunikowania się telepatycznie działała w dwie strony, przez co towarzysze, którzy znajdowali się w rezydencji, pojawią się tutaj w przeciągu kilku sekund. Stanęłam gwałtownie na nogi i otoczyłam ramieniem głowę Iana. Wysunęłam kły na całą długość i spojrzałam na obcych. Nie doceniłam ich, ponieważ przy murze stanęło siedmiu wampirów. Rozpoznałam wśród nich prawą rękę ich dowódcy, więc spojrzałam jemu w oczy.
-Jedynymi wampirami, które nie mają tutaj żadnych praw jesteście wy. To nasze terytorium. Czego tu szukacie? - warknęłam, czując zbliżające się wsparcie.
Henry zmierzył mnie wzrokiem i zaczął zbliżać się do mnie bezszelestnie. Wyczuwając w powietrzu nadchodzący rozlew krwi, wolną ręką wysunęłam zza pasa srebrny sztylet, który był zabójczą bronią dla każdej rasy. Oblizał wargi i wyszczerzył kły.
-Puść go. - warknął. - Nie myśl, że zapomniałem o Twoich poczynaniach.
Zaśmiałam się, w wyniku czego ciało Iana zesztywniało.
-Zaszłam wam za skórę, co? Ale wiesz doskonale, że nie byłam sama. Zgadnij do kogo należy ta posesja. - powiedziałam z szyderczym uśmiechem. - A za plecami czeka na Ciebie gospodarz niezbyt szczęśliwy z powodu wtargnięcia na jego teren
W momencie, gdy zwrócił się za plecy w stronę Aleca i Felixa, oni już otaczali pozostałych. Korzystając z sytuacji, wgryzłam się wszyję Iana. Zaczęłam rozszarpywać jego gardło, jednocześnie próbując wyssać tyle krwi, ile się da. Wampir chciał się wydrzeć, lecz usłyszeliśmy tylko głuche bulgotanie. Rozerwałam jemu struny głosowe, jednocześnie ręką odrywając głowę, która zwisała na nielicznych tkankach. Kiedy ciało martwego Iana opadło na ziemię, zauważyłam, że pozostali toczyli już walkę. Alec odbywał taniec śmierci wśród trojga wampirów, a Felix dzielnie rozprawiał się z czterema. Widziałam rany na jego ciele, więc bez wahania odrzuciłam na bok znajdujące się przy nim krwiopijce. W głowie rozbrzmiał mi głos dowódcy. "Nie zabijać Henry'ego. Chcę wiedzieć, co dodało im odwagi, aby przekroczyć granice mojego terytorium." Bez zastanowienia dobyłam sztylet. Uniknęłam zbliżającego się ciosu i wykorzystując nachylenie przeciwnika, wbiłam ostrze prosto w martwe serce. Z chytrym uśmieszkiem dopadłam następnego, który chciał otoczyć Felixa. Rzuciłam się jemu na plecy, rozszarpując kłami gardło. Wiedząc, że pozostali opanowali sytuację, wyssałam z niego całą krew. Poczułam jak przelewa się przeze mnie fala energii. Poczułam mrowienie na całym ciele, aż przeszły mnie dreszcze. Uśmiechnęłam się i oblizując wargi podeszłam do Aleca, trzymającego Henry'ego. Popchnął wampira w stronę Felixa. Spojrzałam w stronę obcego i pomachałam ręką.
-Dzięki, Henry. - uśmiechnęłam się do niego. - Od dawna żywiłam się tylko zwierzyną.
-Margaret, zamilcz. - rozgrzmiał głos Aleca.
Skinęłam przywódcy głową i założyłam ręce za plecy. Stałam i wpatrywałam się, jak Felix trzyma go za ramiona, a Alec podkreślał kształt ciała Henry'ego sztyletem, który posiadał każdy z "Grupy Śmierci". Tak, zgadza się. Nasz dowódca klanu był członkiem ekipy, która siała spustoszenie przez ostatni rok. Na twarzy jednego z Abney'ów mogłam odczytać determinację i odwagę. Podziwiałam go, ponieważ szanse na to, że wyjdzie stąd żywy, były równe zeru.
-Po co tutaj przyszliście? - zapytał łagodnie Alec.
-Nie Twój zasrany interes. - splunął naszemu dowódcy w twarz.
Alec roześmiał się na głos, a w powietrzu zadrżała magia potężnego wampira. Oczy Henry'ego zaszły czernią. Wiedziałam, co się święci. Próbował wedrzeć się do jego wspomnień. Przez około dziesięć minut Alec wpatrywał się w puste oczy Henry'ego, a Felix wykrzywiał się za każdym razem, gdy Abney szamotał się opętany obecnością obcego wampira w głowie. Wreszcie dowódca spojrzał na mnie i skinął głową na wampira z Missouli.
-Margaret, mogłabyś zapytać go, cóż takiego kombinuje wraz ze swym panem?
-Z przyjemnością, panie.
Ukłoniłam się i parsknęłam śmiechem. Osobiście znajduję się w gronie osobników, którzy nie muszą oddawać pokłonów. To strasznie irytowało Aleca, więc mina jego zażenowania była dla mnie niczym wygrana w Lotto. Nie żebyśmy tego potrzebowali, ponieważ nasz klan okropnie się wzbogacił przez ostatnie stulecia. Podeszłam powoli do Henry'ego, spojrzałam jemu w oczy i łagodnym, aksamitnym głosem zapytałam.
-Mój drogi Henry. - powiedziałam łagodnie. - Mam bardzo, ale to bardzo istotne pytanie. Czy to prawda, że.. - ukradkiem spojrzałam na towarzyszy i zwróciłam się ponownie na Missouli ledwo opanowując rozbawienie. - ... pożądacie wampirzyc z klanu Murrey?
-T..tak.. - wyjąkał Henry.
-Ale jaja. A co z waszymi? - zapytałam zaskoczona. - Co z wampirzycami z Abney?
-Większość ma partnerów, a pozostałe żywią się.. narkomanami.
-Oo.. - powiedziałam zaskoczona i spojrzałam w górę na przyjaciela. - A wy mówicie, że to my jesteśmy niezrównoważone i nie macie w czym wybierać.
Felix parsknął śmiechem, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech zadowolenia.
-Margaret, nie pora na wygłupy. - upomniał mnie rozbawiony Alec.
-Dobrze już, dobrze. - mruknęłam i spojrzałam w oczy Henry'ego. -Kto Cię przysłał?
Nastąpiła chwila milczenia. Zwołałam do siebie więcej mocy i baczniej przyjrzałam się jego czarnym oczom. Było od niego czuć smród potu. Walczył.
-Kto? - pośpieszyłam. - Kto chciał waszej śmierci?
-Nikt nie chciał naszej śmierci. - wyjąkał. - Oni.. Oni wierzyli, że.. że damy wam radę.
Alec stłumił chichot, a ja uniosłam zdziwiona brew. Żaden mądry wampir nie posłałby Henry'ego i jego bandy w ręce jakiegokolwiek dowódcy klanu. Oni zawsze mieli ochronę oraz system najlepszych zabezpieczeń, jakie powstały.
-Nie byli wampirami, prawda? - zapytałam czule.
Henry skinął głową i wydał z siebie jęk. Przegrywał walkę, tracił zbyt dużo sił, aby przeciwstawić się mojemu zauroczeniu.
-A więc kto Ciebie przysłał, Henry z klanu Abney w Missouli?
-Wiedźmy.
Zesztywniałam. Wszelkie wiedźmy i czarownice nigdy nie wróżyły nic dobrego. Jesteśmy waleczni, tworzymy groźną rasę, lecz tamte kreatury potrafiły nas zniszczyć jednym, cholernym zaklęciem. Spojrzałam na Aleca. Ciekawość pożerała go całego. Nie mogłam teraz odpuścić. Całą swoją moc skupiłam na Henrym i spojrzałam wprost w oczy.
-Kogo chciały dostać w swoje ręce? Dowódce klanu Murrey?
Pokręcił głową. Skoro nie Aleca to kogo, do jasnej cholery, mogliby chcieć?
-A więc kto był ich celem?
-Katherine. Partnerka Lucasa.
Zdusiłam w sobie jęk. Lucas był wampirem, z którym przyjaźniłam się od dawna. Kate została jego partnerką jakieś dwa lata temu. U nas jest tak, że więź może się stworzyć między różnymi rasami, tak jak w tym wypadku. Katherine była wilkołakiem, który był wstanie roznieść wszystko i wszystkich, gdy tylko zagrażali jej życiu lub jej partnerowi. Polubiłam ją, a Alec otoczył ją ochroną naszego klanu. Jeśli ktoś na nią czyhał, to sprawa dotyczyła nas wszystkich. Zwłaszcza mnie, ponieważ uważałam ją za siostrę. Poruszyłam się niespokojna. Musiałam szybko dokończyć to przesłuchanie, ponieważ upływało ze mnie zbyt dużo mocy.
-Dlaczego? - cisza. - Zadałam Tobie pytanie, Henry z klanu Abney.
Nadal nic. Alec podszedł do mnie i uklęknął obok. Poczułam, że wspiera mnie swoją mocą.
-Odpowiedz jej. - powiedział czule dowódca. - Czego wiedźmy chcą od wilkołaczycy?
-Krwi. - jęknął.
Tyle mocy musiało go rozsadzać z bólu. Wbrew pozorom, naprawdę nie chciałam rozlewu krwi wśród moich pobratymców, a każde ich cierpienie przyprawiało mnie o ukłucie w sercu. Nawet klanu Abney.
-Po co im krew Katherine? - zapytałam.
-Tylko ona może uzdrowić.. - przerwał.
Jego ciałem wstrząsnęły spazmy, a z gardła wydobył się ryk. Podeszłam do niego i otuliłam swoją mocą tak, aby złagodzić ból. Na twarzy odmalowała się ulga, więc postanowiłam kontynuować.
-Kogo może uzdrowić?
-Margaret, używasz za dużo mocy. - szepnął Felix.
-Nie pouczaj mnie! - wrzasnęłam, przepełniona furią.
Fala wściekłości, która ode mnie buchnęła, odrzuciła mojego przyjaciela na sporą odległość. Zły znak, pomyślałam. Zaraz przestanę nad tym panować. Skupiłam się na Henrym
-Kogo może uzdrowić krew wilkołaczycy, Katherine, partnerki Lucasa z klanu Murray w Spokane? - mój głos stawał się coraz ostrzejszy. -Odpowiedz mi!
-Ja.. - oczy Henry'ego zrobiły się białe.
Spanikowana podeszłam do niego i złapałam za ubrania. Zaczęłam nim trząść, żeby się ocknął. Miałam ochotę rzucić nim na mur, jeśli to miało przywrócić jemu świadomość. Nic się nie wydarzyło, a ja zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, co właśnie zaszło. Potrząsnęłam nim mocniej i spojrzałam w puste oczy.
- Nie zrobisz tego, wampirze. - wychrypiałam.
Cała moc ze mnie uleciała, w momencie, gdy wampir padł trupem. Spojrzałam na swoich towarzyszy i zauważyłam na ich twarzy szok. Moja pewnie nie wyrażała nic innego. Osunęłam się na kolana i spojrzałam ukradkiem na martwe ciało leżące obok. Nie podejrzewałabym siebie o taką moc. Nigdy.
-Margaret, myślę, że powinnaś iść odpocząć. - powiedział niepewnym głosem Alec.
-Chyba tak. - mruknęłam. Spojrzałam na Felix'a i wykrzywiłam twarz w grymas. - Przepraszam Cię, przyjacielu.
-Co to, u licha, było? - spytał zdezorientowany.
Spojrzałam pytająco na Aleca. Jeśli ktokolwiek zna na to pytanie odpowiedź, to jest to właśnie ta osoba. "To nie jest rozmowa, którą możemy odbyć przy świadkach", powiedział w myślach. Zrozumiałam, że w tym momencie wiadomość została przekazana tylko mi. "Przyślę tutaj ochronę do zabezpieczenia dziury w murze i przyjdę do Ciebie, Margaret. Tymczasem idź do mojego biura. Powinnaś wypić nieco krwi, bo jesteś osłabiona."  Spojrzałam na niego i blado się uśmiechnęłam. "Proponujesz mi własny barek, Alecu? Twoja duma i pozycja pierwszy raz uległa, żeby wspomóc biedną wampirzycę?". Alec roześmiał się i pokręcił głową.
-Nie znowu taką biedną, Magie - zachichotał. - A teraz idź, musisz odzyskać siły przed zmierzchem.
Bez zastanowienia wstałam i ruszyłam w stronę rezydencji. Zawsze uwielbiałam to miejsce. Willa była otoczona ogrodem, w którym znajdowały się wszystkie rodzaje kwiatów, zaczynając na różach i kończąc na hibiskusach. Na samym środku placu stała fontanna w kształcie nagiej kobiety. Któż inny by na to wpadł, jeśli nie Alec? Przed wejściem do budynku stały zaparkowane czarne samochody. Domyśliłam się, że musiały się tutaj zjechać wampiry liczące się w hierarchii naszego klanu. Nie miałam ochoty natknąć się na któregokolwiek z nich, więc jednym zgrabnym ruchem wskoczyłam na górę, lądując na balkonie Aleca. Co prawda była to jego prywatna część budowli, lecz nie interesowało mnie to zbyt bardzo. Drzwi na balkon były otwarte, więc weszłam do środka. Zamurowało mnie, gdy okazało się, że nie jestem tutaj sama.
-O, przepraszam. - wymruczałam, odwracając wzrok od nagiej kobiety, leżącej na wielkim łożu. - Nie spodziewałam się tutaj kolejnej zdobyczy mojego nieprzewidywalnego przywódcy. - wzięłam głęboki wdech i skrzywiłam się. - Cuchniesz krwią
Wiedziałam, że część z wampirów nas usłyszy, więc ostatnie zdanie wypowiedziałam nieco ciszej. Kobieta uśmiechnęła się i zbladła z chwilą, gdy uniosła na mnie wzrok.
-Ty też krwawisz.
-Hmm? - spojrzałam w dół. - Ach, to. Nie, to nie moja krew.
Drobna blondynka zzieleniała na twarzy. Jak ja mogłam nie dostrzec tego wcześniej? Kobieta była człowiekiem, a na jej szyi widniały ślady po ugryzieniach. No pięknie, nasz dowódca zaczął zadawać się z dziwkami sprzedającymi krew. Odwróciłam się od niej z niesmakiem i ruszyłam w stronę drzwi prowadzących na korytarz.
-Przepraszam? - zagadnęła kobieta. Odwróciłam się powoli w jej stronę. - Czy Alecowi coś się stało?
Parsknęła mi natychmiast znalazłam się przy jej uchu.
-Lepiej martw się o siebie, idiotko. - warknęłam. - Dom się roi od wampirów, a Ty jesteś tutaj przekąską. Alec jest teraz zajęty i nie da rady przybiec swojej zabawce na ratunek.
Kobieta zadrżała i machinalnie zasłoniła dłońmi swoją szyję. Wykrzywiłam twarz z niesmaku, odwróciłam się od niej i przeszłam przez pokój.
-Nie żywię się ludźmi, dziewczynko. - prychnęłam. - Jestem na..diecie.
Roześmiałam się i wyszłam z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Chciałam być sama, zamknięta w odosobnieniu, więc nie więcej niż pięć sekund potem, znalazłam się w gabinecie Aleca. Ze schowka wyciągnęłam torebkę krwi i położyłam ją na biurku. Przeskanowałam pomieszczenie w poszukiwaniu barku, czy kredensu. Nie uwierzę, jeśli ktokolwiek powiedziałby mi, że nasz dowódca nie trzyma u siebie dobrej whisky. Powolnym ruchem podeszłam do kominka. Wyczułam stęchliznę, co oznaczało, że gdzieś w pobliżu jest dodatkowe pomieszczenie. Postukałam wokół kominka, lecz nic się nie stało. Gdzie ten mol książkowy może to chować? Chwila, chwila! Mol książkowy.. Bingo! Podeszłam do regału z książkami. Zastukałam w tylną ściankę i roześmiałam się, gdy usłyszałam znajdującą się tam głuchą przestrzeń. "Jakaś wskazówka, co do Twojego hokus-pokus przy barku?", zapytałam w myślach. Usłyszałam tylko podirytowane westchnięcie i Alec automatycznie odpowiedział. "Książka o Draculi, niewdzięcznico." Prychnęłam i zbadałam wzrokiem półkę. Banalne. Aczkolwiek ja na to nie wpadłam.
-Oho, tu jesteś. - mruknęłam. - Pokaż, co ten dupek tam trzyma.
Pociągnęłam za książkę. Regał rozsunął się, a za nim rozprzestrzeniał się długi pokój, który był poobwieszany w półki z najróżniejszymi alkoholami pochodzącymi z całego świata. Wzięłam pierwszą lepszą butelkę i wyszłam z tajemniczej skrytki. "Jak to zamknąć?" . Przez chwilę nic nie usłyszałam, więc nie czekając na odpowiedź podeszłam do stolika i chwyciłam za szklankę. Połowę wypełniłam krwią z torebki, a pozostałą część whisky. Ściągnęłam z nóg szpilki i rozłożyłam się na kanapie, opierając stopy o oparcie. To się nazywa luksus. Zaśmiałam się w duchu i czekałam na przyjście dowódcy klanu,aby poznać powód mojej obecności tutaj.
Nie wiem ile minęło czasu, lecz kiedy Alec wszedł do pomieszczenia, moje ciało było cało obolałe. Dopiero teraz poczułam, jak bardzo byłam zmęczona. Dowódca klanu usiadł na fotelu, znajdującym się naprzeciw kanapy i nalał sobie krwi do szklanki. Przyglądałam się z zaciekawieniem na jego krótkie, czarne włosy. Gdy nie panowały nad nim żadne emocje, twarz Aleca miała łagodne rysy, tak bardzo nietypowe dla większości wampirów. Oczy miał niebieskie, kolorem zbliżone do głębi oceanu. Wzrostu miał może około stu dziewięćdziesięciu centymetrów. Sylwetka mężczyzny była cała umięśniona, lecz to akurat było wynikiem krwi wampira. Jeśli żyliśmy długo, to nasze ciało zdążyło się odpowiednio dostosować do naszego trybu egzystencji. Jak można się domyśleć, dzięki bieganiu, ciągłą walką oraz przerażającą siłą fizyczną, nie było możliwością spotkać wampira o chuderlawej posturze. A otyłe wampiry? Takie kreatury nie istnieją. Wszystkie były atrakcyjne, bez wyjątków. Nasze ciała ludzie i inne istoty nazywają pięknem sztuki. Nieskazitelne, wspaniałe, zabierające dech w piersi.
W pokoju można było wyczuć napięcie, więc usiadłam prosto i odstawiłam swoją pustą szklankę. Spojrzałam na Aleca i poczekałam cierpliwie, aż skończy uzupełniać zapas krwi. Oparł stopy o stolik i roześmiał się, gdy wykrzywiłam się na widok jego bezwstydności i bezczelności, których nie zwykł ukrywać.
-Margaret. - powiedział, kręcąc głową. - Śmiercionośna w walce, zdolna zabić swoją mocą jednego z dominujących wampirów i to bez większego wysiłku, a jesteś zniesmaczona moim zachowaniem? Ahh, no i widokiem mojej nowej.. hmm.. Towarzyszki? - podrapał się po brodzie w zamyśleniu. - Tak, to chyba byłoby trafne określenie.
Skąd u niego wzięty temat, za przeproszeniem, z dupy? Przed chwilą śmiał się z mojej reakcji na jego brak manier, a teraz wyskakuje mi z jego znajomą. Poza tym, zapomniał dlaczego chciałam z nim porozmawiać? Zdezorientowana sięgnęłam po swoje szpilki i zaczęłam je powoli ubierać. Kątem oka spojrzałam na niego.
-Jeśli mówimy o mojej zdolności..
Ubrałam lewą stopę i zaczęłam zapinać pasek na jednym z pantofli.
-.. Może zechcesz mi wytłumaczyć, co się właściwie tam stało?
Usłyszałam, jak wziął głęboki wdech. Założyłam szybko drugiego buta i wyprostowałam się w siedzeniu. Wbiłam w niego swój wzrok i nie zamierzałam go spuścić, dopóki nie poznam odpowiedzi. Nie chciałam okazać dowódcy klanu, jak bardzo ta sytuacja mnie przeraziła. To nie bywało w moim repertuarze zbyt częste. Właściwie było nieobecne od czasu, kiedy nauczyłam się panować nad swoimi emocjami oraz żyć jako wampir.
-Więc? - ponagliłam.
-Nie zaprzeczysz mi, że Twoje umiejętności wzrosły ostatnio na niesamowicie wysoki poziom, prawda? - uważnie mi się przyglądał. Powoli skinęłam głową. - Świetnie. Ale jest rzecz, o której powinnaś wiedzieć.
Z nerwów położyłam prawą nogę na lewą i oparłam się plecami o oparcie kanapy. Zachowaj spokój i nie panikuj, napominałam się w myślach, nie okazuj swoich zmartwień.
-Co jest grane, Alec? - mruknęłam.
-Jak widzisz, Klan z Missouli nawiązał współpracę z wiedźmami.
Syknęłam podirytowana ich zachowaniem. Przez lata toczyliśmy wspólną bitwę, byle tylko odsunąć je jak najdalej od zbliżania się do naszej rasy. Jeśli Alec mi sugeruje, że zawarli sojusz, to nie ręczę za siebie. Zacisnęłam szczęki i spojrzałam na niego wilkiem.
-Czy możesz, do cholery jasnej, przejść do rzeczy? - warknęłam.
-Spokojnie, moja droga. - uniósł dłoń, w geście uspokojenia. -Już mówię, o co chodzi. Mianowicie, śmiem przypuszczać, że Abney'owie zaoferowali wiedźmom coś, czego wręcz pragnęły. -skrzywił się. - Mogła to być obietnica dostania Katherine w swoje ręce.
Warknęłam na myśl o tym, że wampiry z Missouli przyszły tutaj po moją przyjaciółkę.
-Ale co John i pozostali mogliby z tego mieć? - parsknęłam.
-No właśnie, tutaj pojawia się pytanie. - uśmiechnął się. -Opróżniłaś jednego z Abney'ów do suchej żyły, prawda? -Skinęłam głową, nie kryjąc przy tym satysfakcji. - No więc właśnie. Wyczułaś w krwi coś specjalnego? Coś, co różniło się od innych?
Zmarszczyłam brwi. Faktycznie, kiedy piłam krew wampira poczułam coś elektryzującego, przyprawiającego mnie o ciary na plecach. Przypomniałam sobie nagłą energię, która zawładnęła moim ciałem. Owszem, ten napój różnił się od innych. Odłączając się od moich myśli, spojrzałam na przywódcę. Nie wiem, co Alec wyczytał z mojej twarzy, ale wykrzywił ją i stanął na nogi.
-A więc tak! - ryknął.
Rozwścieczony cisnął szklanką o ścianę. Nasz dowódca był wzorem spokoju. Rzadko zdarzało mu się, aby chociaż trochę podnieść na kogoś głos. Taki pokaz wściekłości nie wróżył nic dobrego.
-Wiesz co to było, zgadza się? - zacisnęłam pięści. - Nic, co by mi się spodobało?
Byłam zaskoczona spokojem, który zabrzmiał w własnym głosie. Alec spojrzał na moją twarz, a powietrze naelektryzowało się. No pięknie. Musi się uspokoić, albo nagły przypływ gniewu oraz jego mocy sprawi, że zleci się tutaj cała banda, znajdująca się w rezydencji.
-Nic oprócz tego, że w Twoich żyłach prawdopodobnie płynie magia wiedźm.
Znieruchomiałam. Wiedźmy nigdy nie oferowały takich układów, zwłaszcza z wampirami. To oznacza, że faktycznie musiało być coś poważnego na rzeczy. A to nigdy nie kończyło się zbyt dobrze. Wściekła wstałam na nogi. Poczułam, że znieruchomiałe mięśnie dają mi osobie znać. Nie byłam jednak w stanie pominąć faktu, że osoba posiadająca w sobie magię wiedź, była im podwładna. Miałam ochotę posłać do piekła tą sukę, która zawarła pakt z Missouli. Podeszłam do okna i spojrzałam na pobliski las.
-Czy więź między mną, a nimi istnieje?
Chciałam usiąść i płakać. Fakt, że nie pożywiałam się ludźmi, miał swój skutek taki, że odczuwałam każde emocje podobnie do człowieka. Płacz, żal, smutek, ból i cierpienie nigdy nie byłymi pojęciem obcym. Oparłam się o ścianę i uderzyłam pięścią w twardą powierzchnię. Alec momentalnie stanął naprzeciw mnie i łapiąc mnie za ramiona, spojrzał prosto w oczy.
-Nie stresuj się, Margaret.
Powiedział to tak spokojnym głosem, że wściekłość uderzyła we mnie jeszcze bardziej.
-Niby jak? - warknęłam jemu w twarz. - Sam dobrze wiesz, że przez to będę na każde zawołanie tych szmat! Jeśli dowiedzą się, że wyssałam krew z jednego z nich..
Przeszły mnie dreszcze na świadomość tego, co wtedy mogłoby się wydarzyć.
-Nie pozwolę im Ciebie usidlić, Magie - powiedział łagodnym głosem. - Jesteś jedną z najbardziej liczących się wampirzyc w moim klanie. Jeżeli ktokolwiek się do Ciebie zbliży, wtedy będzie miał na karku Murrey'ów z wściekłym dowódcą na czele.
Nerwowo zaśmiałam się i odwróciłam wzrok od oczu Aleca. Dopiero teraz zrozumiałam, że używał na mnie kompulsji.
-Przestań. - Powiedziałam stanowczym głosem. - Sam dobrze wiesz, że jeśli ona teraz zechce, bym do niej przyszła, będę zobowiązana to zrobić.
-Chyba, że zginie, nim zorientuje się o waszym powiązaniu.
Rzuciłam na niego gniewne spojrzenie. Ale to, co zauważyłam na jego twarzy nie wróżyło nic dobrego. Był zdeterminowany, by to zrobić i to w tym wszystkim było najgorsze. Wyrwałam się spod jego wzroku i skierowałam do drzwi.
-Do jasnej cholery, nie narażę dobra naszego klanu na pastwę losu. Wiesz dobrze, że to oznacza otwarte wstąpienie na teren Missouli. -warknęłam. - Zamierzasz im wypowiedzieć wojnę? - Milczał. - Czy Ty oszalałeś, Alec?!
-Nie oszalałem. I proszę Cię, przestań się spierać, zanim doprowadzisz mnie do ostateczności! Nie pozwolę im Ciebie skrzywdzić!
W jego głosie była czysta wściekłość. Wydarł się, a w powietrzu wyczułam taką potężną moc, że wcale nie zdziwiła mnie banda wampirów przy drzwiach, która wpadła od razu. Pięknie. Nie mogę podważyć jego autorytetu pośród członków klanu.
-Nie sądzę, żeby poświęcenie dobra naszych braci było konieczne,panie. - skłoniłam się, przepełniona furią. - Jedna wampirzyca w porównaniu do tysięcy naszych Murrey'ów jest niczym.
-O czym Ty mówisz? - rozbrzmiał znajomy głos.
Z tłumu wyszedł Lucas, który musiał przybyć przed chwilą. W każdym razie po akcji z Abney'ami. Nie musiałam na niego spoglądać, aby poczuć jego zażenowanie i zaskoczenie. Rzuciłam gniewne spojrzenie w stronę Aleca. Ten uśmiechnął się szyderczo i prostując się spojrzał na pozostałych.
-Panna Margaret znalazła się w niebezpieczeństwie. - odchrząknął.- Jej życie jest zagrożone z rąk wiedźm, które najprawdopodobniej zawarły pakt z klanem Abney, przebywający na terytorium Missouli.
W pomieszczeniu rozległ się pomruk dyskusji. Mogłam dosłyszeć, że część z nich jest gotowa rozpętać wojnę. Lucas ponownie zabrał głos.
-To jest oczywiste, że staniemy do walki, panie. - skłonił się do Aleca
Prychnęłam i odwróciłam się w stronę tłumu. Mogłam domyśleć się, co wyczytali na mojej twarzy, ponieważ wszyscy cofnęli się o parę kroków.
-Czy Ty wiesz, kogo one chcą dostać w swoje ręce, Lucas? -warknęłam. - Wiesz, co się tutaj wydarzyło dzisiejszego dnia?
-To nieistotne. - przerwał mi Alec.
Poczułam, jak przywódca ogarnia mój umysł kompulsją. Był tak potężny, że nie potrzebował kontaktu wzrokowego, aby nakazać mi zrobić coś, czego wcale nie chciałam. Całą swoją moc skupiłam na tym, aby postawić barierę między nami. Stłumiona atmosfera w pokoju stała się jeszcze bardziej nie do zniesienia z powodu takiego pokazu magii. Wiedząc, że jeszcze nie wydobrzałam i szybko stracę siły, skupiłam się na Lucasie.
-Przyszły do nas wampiry z Abney. - warknęłam. - Miały w sobie magię wiedźm, aby zdołać dostać to, po co przyszły.
Wrzasnęłam z bólu, który wybuchnął w mojej głowie. Ostatkiem sił spojrzałam w oczy Lucasowi.
-Wiedźmy zawarły pakt z Missouli tylko po ty, aby pomogli im dostać Katherine.
Ból stał się jeszcze silniejszy i osunęłam się na podłogę. Nie zdążyłam upaść, ponieważ poczułam, jak silne ramiona podnoszą mnie na ręce. Otworzyłam oczy i zauważyłam zatroskaną minę Felix'a. W chwilę po tym ktoś podał mi dwie torebki z krwią. Chwyciłam jedną i zaczęłam wysysać ją dużymi łykami. Rzuciłam Alecowi wzrok pełen pogardy. Lucas spojrzał na mnie z zatroskaną miną. Pokręciłam lekko głową na znak, że nic mi nie będzie, na co przyjaciel zwrócił się do naszego dowódcy.
-Po co im Katherine? - zapytał.
Pominie widziałam, że ledwo nad sobą panuje. Wcale mu się nie dziwiłam, bo miotały mną dokładnie takie same emocje.
-Margaret udało się wyciągnąć z Henry'ego tylko tyle, że jej krew jest potrzebna do czyjegoś uzdrowienia.
-I co zamierzasz z tym zrobić? - warknął. - To jest moja partnerka, Alec. Nie pozwolę jej skrzywdzić. Nigdy.
-Nie możemy pozwolić na to, aby jeden z naszych najlepszych wojowników i najbardziej zasłużonych wampirów, był pod władaniem wiedźmy. - spojrzał na mnie. - Margaret nie jest tego świadoma, lecz ta osoba musi być bardzo potężna, bo John nigdy nie zaryzykowałby dobra klanu dla wspomagania jakiejkolwiek, nic nieznaczącej istoty władającej mocą. Jeśli my wkroczymy na teren Abney'ów, wtedy na nasze terytorium nie prześlizgnie się żaden z nich, co za tym idzie, Kate będzie bezpieczna.
-Chyba, że mają więcej sojuszy. - szepnęłam. Znów obudziła się we mnie furia. Zwróciłam się do Aleca nieco głośniej. -Katherine będzie chciała nam pomóc w walce, jeśli dowie się, że z jej powodu odważyli się wstąpić na nasz teren, a ja trafiłam pod kontrolę wiedźm. Nawet najlepszy wojownik nie jest wart poświęcenia całego klanu wraz z ich partnerkami. - warknęłam. -Zajmijmy się lepiej zapewnieniem bezpieczeństwa Kate. Ja sobie poradzę.
-Dlatego nasza piękna wilkołaczyca o niczym się nie dowie. - urwał stanowczo. - Jesteś waleczna, lecz zapewniam Cię, że nawet Ty nie jesteś w stanie postawić temu zadaniu czoła, Margaret.
Alec nie ustępował. Podirytowana stanęłam na nogi i chwiejnie zaczęłam się przedostawać przez tłum.
-Daj Ty mi już lepiej święty spokój. - burknęłam. - Nie poświęcę swoich znajomych.
Bez żadnego słowa skierowałam się do sypialni dla gości. Weszłam do pierwszej lepszej i zamknęłam za sobą drzwi. Położyłam się na łóżku i powiedziałam w głowie Lucasa i Felixa. "Nie pozwólcie mu zrobić tej głupoty. Dam sobie radę z wiedźmami. Już nawet wiem, co zrobię." Nastąpiła chwila ciszy, po czym odezwał się do mnie Robbie, mój przyjaciel z Grupy Śmierci. "Co zamierzasz, Meg?" Wcześniej nie zorientowałam się, że z powodu braku sił nie zapanowałam nad tym i prawdopodobnie usłyszał mnie cały budynek. Westchnęłam i z trudem przekazałam informację."Wystąpię z klanu i rozwiąże ten problem na własną rękę." Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, ostatkami sił postawiłam barierę w mojej głowie, żeby nikt nie mógł się do niej dostać. Ułożyłam się wygodnie i zasnęłam.

A na początku był chaos..


Jeszcze zaledwie parę stuleci temu trwała odwieczna walka o dominację na Ziemi. Wampiry, wiedźmy, elfy oraz inne kreatury, chciały zawładnąć światem. Rasa ludzka była wtedy bezsilna, lecz mimo to wykazywała się niezwykłą odwagą, stawiając czoła najniebezpieczniejszym drapieżcom. Wówczas na Ziemi panowała era masowych morderstw oraz krwawych, brutalnych wojen. Każdy chciał zdobyć władzę nad pozostałymi, aby już nigdy nie musieć podporządkowywać się innym. Zaczęły powstawać przeróżne sojusze, podejmowano drastyczne kroki oraz wykorzystywano każdą możliwość, byle tylko osiągnąć swój cel, czyli zlikwidować wszystkich przeciwników. Mijały lata, lecz wojna nieustannie trwała. Demony zaczęły tracić cierpliwość oraz wiarę na to, że kiedykolwiek zapanuje pokój. Część z nich zbuntowała się i zaczęła złączać swoje siły, aby powstrzymać rozlew krwi. Z biegiem czasu zdesperowani ludzie zaczęli szukać pomocy. Mieli już dość ciągłych tortur, gwałtów, masowych rzeźni oraz życia w ciągłym strachu. Postanowili zwrócić się o pomoc do jednej z najbardziej niebezpiecznych kreatur, które wydała Ziemia. Wampirów. Człowiek przechodził na ich stronę i poddawał się transformacji tylko po to, aby przeżyć. W ten sposób wampiry zdobyły potężną przewagę liczebną nad innymi rasami. Na przełomie ostatnich stuleci wprowadziły długo oczekiwany pokój. Przedstawiciele wszystkich gatunków zebrali się w jednym miejscu, aby uniknąć powtórzenia się tej okropnej sytuacji. Podjęto decyzję, że kreatury nocy pochowają się w cień i pozostawią Ziemię człowiekowi. Jak można było się spodziewać, nie wszyscy pogodzili się z tym losem. W dalszym ciągu można było wyczuć nienawiść między rasami, lecz każde wykroczenie skutkowało natychmiastową egzekucją. Z biegiem czasu ludzie zapomnieli, przez co przechodzili ich przodkowie. Wampiry oraz inne stworzenia stały się mitem. Przedstawiano je w horrorach oraz wspominano o nich w historiach dla nieposłusznych dzieci. Ludzie zaczęli normalnie funkcjonować, nieświadomi tego, że wśród nich egzystują najmroczniejsze bestie. Niestety Demony w dalszym ciągu wszczynały zamieszki. Głównym problemem stały się wampiry, które przewyższały swoją liczebnością wszystkich, oprócz ludzi. Zadziwiające stało się to, że wojny najczęściej wybuchały wśród ich pobratymców. Stworzenia nocne podzieliły się na klany, którymi dowodziły najbardziej potężne wampiry, władający niesamowitą mocą. Im istota była starsza, tym większe stwarzała zagrożenie, przez co mogła zapewnić bezpieczeństwo swoim podwładnym. Aby zaprzestać rozlewu krwi wśród swoich braci, prastary wampir zebrał najdzielniejszych wojowników i razem z nimi stanowił grupę siejącą grozę. W swoich poczynaniach zebrali szacunek oraz wzbudzali lęk pośród własnej rasy, przez co stanęli oni na czele wszystkich wampirów i pilnowali porządku. Każdemu klanowi zostało przydzielone terytorium. Musiał on przestrzegać wszystkich ustalonych zasad. W ten sposób wampiry są w stanie egzystować wśród ludzi w ukryciu, nie zwracając na siebie uwagi.